piątek, 8 maja 2015

[KnB]Swiatki - scena po napisach

Zapraszam na scenkę z serii "Swatki po napisach", która jest fanfikiem do fanfiku, oryginał fanfiku do przeczytania tutaj. Na pierwszy ogień idzie Aomine i Kagami. Nie wyszło to, tak jak sobie zakładałam na początku, ale cóż panowie nie byli w nastroju widocznie :)

          Zaczęło się, tak jak zwykle między nimi, od kłótni, która wybuchła bez większego powodu. Tak przynajmniej mógłby twierdzić ktoś postronny. Oni widzieli lepiej. Po prostu żaden nie mógł dłużej znieść tego dziwnego napięcia, które rosło wprost proporcjonalnie do wypitego alkoholu. Było to napięcie, które towarzyszyło im od początku, tylko teraz w końcu znalazło ujście, gdy alkohol przyćmił tą głupią dumę, która nie pozwalała żadnemu z nich przyznać się otwarcie do tej obupólnej fascynacji.
          Najpierw były te przypadkowe dotknięcia, które zamiast przejść niezauważone, posyłały dreszcze wzdłuż kręgosłupa, elektryzowały. W końcu te muśnięcia przestały wystarczać, więc rzucili się sobie do gardeł, byleby być bliżej tego drugiego ciała. Chwycili się za koszulki przyciągnęli się do siebie. Ich twarzy były tak blisko siebie, że czuli wzajemnie własne gorące oddechy. Wzrok uciekał, nieco już nieposłuszny od alkoholu, do warg rozciągniętych to w gniewnym krzyku, czy złośliwym uśmieszku. Później Kagami zrobił krok do przodu, jego udo otarło się o krocze Aomine. I to był koniec. Zdrowy rozsądek wystrzelił i polecił gdzieś w dal wysoką parabolą, jak piłka rzucona przez Midorimę.
          Żaden nie potrafiłby powiedzieć, jakim właściwie sposobem znaleźli się na ziemi, ale żadnemu ten nowy układ nie przeszkadzał. W tej pozycji mieli lepszy pretekst do bliskości rozgrzanych ciał. Dotknięcia niby przypadkiem pośladka, uda, wsunięcia dłoni pod koszulkę. Ponapawania się wzajemnie zapachami, które tylko podkręcały rosnące podniecenie, któremu nie mogli już dłużej zaprzeczać. Nie, gdy Mamoi postawiła stopę na plecach Aomine, dociskając go do Kagamiego. To była chwila, gdy wreszcie spojrzeli sobie w oczy, w końcu uświadamiając sobie, do czego właściwie dążą tą niby kłótnią. Nogi mieli splątane, każdy z udem w kroczu drugiego i wiedzieli niezwykle trzeźwo, jak na ten stan upojenia alkoholowego, że te twarde kształty w spodniach każdego z nich, to nie komórka, czy telefon – obaj mieli dresy bez kieszeni.
          To była pulsująca podnieceniem erekcja!
          Chyba obu to wiedza odrobinę przeraziła. Tylko dlatego dali się wyciągnąć Momoi za kołnierze z pokoju. Kagami jeszcze uchwycił spojrzenie Kuroko znad szklanki z drinkiem i było to spojrzenie, które Kagamiemu się nie spodobało. Jak zwykle widmowy zawodnik widział i wiedział więcej, niż chciał powiedzieć. Aomine za to zgarnął z szafki niedokończoną butelkę jakiegoś taniego wina.
          Drzwi za Momoi zamknęły się z wściekłym trzaskiem, a oni zostali sami w pustym, cichym pokoju. I nagle zrobiło się odrobinę niezręcznie. Albo raczej duma wróciła na miejsce i teraz żaden nie zrobi tego pierwszego kroku, bo to by znaczyło, że zależy mu bardziej niż życiowemu rywalowi. Kagami odwrócił głowę i najpierw podrapał się po karku, a później chwycił w garść swoje włosy, jakby dzięki temu mógł się pozbyć tego denerwującego podniecenia. W tym czasie Aomine nie spuszczał wzroku z drugiego chłopaka, a gdy jego dłoń zacisnęła się na włosach, wyobraźnia podsunęła mu obraz własnej dłoni w tych czerwonych włosach, dociskająca twarz Kagamiego do poduszki. Jęczącego, dyszącego i właśnie ruchanego Kagamiego. Musiał szybko wytrzeć usta, bo zaczęła po lecieć ślinka. Podniósł butelkę wina i zaczął zachłannie pić. W obecnym stanie nawet nie smakowało tak źle.
 Oj! – zawołał Kagami, którego uwagę zwrócił odgłos głośnego picia. Na chwilę zapomniał, co właściwie chciał powiedzieć, bo właśnie z kącika ust Aomine pociekła strużka alkoholu, po szczęce, szyi i wsiąkła w koszulkę, pod którą, jak doskonale wiedział, znajdowała się twarda, umięśniona klata.
 Co chciałbyś trochę?  zapytał Aomine, a Kagami musiał się przez chwilę mocno zastanowić, co ten ma na myśli – wino, czy samego siebie.
W końcu prychnął pod nosem.
 Obejdzie się – powiedział, ale w tym samym czasie jego mózg... nie, wróć, cokolwiek to było, na pewno nie mózg, przeklinał go do żywego i zirytowany pytał, dlaczego jeszcze nie masz łap na tym boskim ciele przed sobą.
          Aomine uśmiechnął się szeroko. Nie należał może do najbardziej spostrzegawczych osób, ale na szczęście Kagami należał do tych, które absolutnie nie potrafią ukrywać myśli.
          Oblizał wargi i widział, jak wzrok Kagamiego do nich wędruje, jak pod tą czerwoną łepetyną krążą obrazy nie mniej perwersyjne od tych, które on sam widział we własnej wyobraźni. Podniósł powoli butelkę, odchylił głowę, odsłaniając szyję. Pierwszy łyk wziął powoli, przełknął. Kagami śledził, jak porusza się Jabłko Adama i sam się oblizał na myśl, jak może smakować ta ciemna napięta skóra szyi. Drugiego łyku wina już Aomine nie połknął. Za to podał butelkę Kagamiemu. W końcu od momentu znalezienia się w pokoju znowu byli na wyciągnięcie ramion, co Aomine skwapliwie wykorzystał, gdy tylko Kagami chciał podnieść butelkę do ust. Chwycił go za wlosy na karku, przyciągnął do siebie i pocałował, językiem zmuszając chłopaka do otwarcia ust. Nie musiał czekać długo, Kagami odpowiedział od razu. Wino przelało się z ust do ust i pociekło po brodach. Nie przejęli się tym zupełnie, całowali się, miękkie, wilgotne języki oplatały się wokół siebie w dzikiej walce o dominację. Dłonie natychmiast znalazły się na pośladkach, wślizgnęły się pod koszulkę. Biodra zaczęły ocierać się o siebie zniecierpliwione. Obaj pojęcie o seksie mieli znikome, ograniczające się co najwyżej do fantazji napędzonych pornosami, ale nadrabiali entuzjazmem i dzikim instynktem, który kierował dłońmi, paznokciami, ustami i zębami. Gdzieś po drodze pozbyli się koszulek i spodni. Podczas tego pocałunku, który tylko rozgrzewał atmosferę jeszcze bardziej, nieubłaganie zbliżali się do łóżka. W końcu, gdy byli wystarczająco blisko, Aomine pchnął z całej siły Kagamiego do tyłu, rzucając go sobie samemu na talerz do pożarcia.
          Kagami się potknął, wylądował na łóżku, odbił się od niego i spadł na podłogę obok z hukiem i bolesnym jękiem. Aomine na chwilę zamurowało.
 Dupa mnie boli – mruknął Kagami, gramoląc się z podłogi z obitą kością ogonową, na co Aomine zaczął rechotać. Śmiał się jak opętany, trzymając się za brzuch i nawet wzrok Kagamiego pełen urażonej dumy nie mógł go powstrzymać.
– Pieprz się sam – warknął w końcu Kagami wściekle. - Idę spać do wanny!
          Wziął kołdrę i faktycznie poszedł do łazienki, nieco chwiejnym krokiem, ale szedł.
– Oj, oj! Czekaj! - zdążył zawołać Aominę i chwycić za kołdrę, o mało się przy tym nie przewracając – mili Państwo, Pokolenie Cudów w pełnej krasie. Wyrwał ją Kagamiemu, ale ten i tak zdążył się zamknąć w łazience.  Bakagami!  krzyknął nieco wkurzony, waląc pięścią w drzwi.  Nie zachowuj się jak pieprzona diva!
– Pieprzona? No na pewno nie przez ciebie!  nadeszła nie mniej wkurzona odpowiedź z drugiej strony.
– No chyba nie zostawisz mnie tutaj samego z...  zawiesił się i spojrzał w dół na swoje bokserki kiedy właściwie zdążyli zdjąć spodnie?  które układały się w kształt zgrabnego namiociku.  Z tym! – dokończył, chociaż Kagami nie mógł tego widzieć.
– Baw się sam, Ahomine!
          Aomine już chciał coś odpyskować, ale jakoś zabrakło mu sił. Usiadł pod drzwiami łazienki. Świat przez chwilę wirował. W końcu odchylił głowę do tyłu i zapatrzył się w sufit. Z łazienki nie dobiegały żadne dźwięki.
          Gdyby ktoś ich kiedykolwiek zapytał, co sądzą o sobie nawzajem, to jednogłośnie przyznaliby, że ten drugi to skończony idiota i nie ma w nim nic pociągającego. Może przyjaciołom przyznaliby, że było coś w tym, jak grał i jakie wyzwanie w tej grze dawał – jak zresztą we wszystkim innym – jak się ruszał na boisku, jaką pewnością siebie emanował, jak walczył do końca, jak nigdy się nie poddawał, jak zwinny był i jak niesamowicie skakał. I już tylko w duchu zwróciliby uwagę na zgrabny tyłek i seksowną klatę, na oczy pełne pasji i ognia, ten nieco złośliwy uśmieszek, kryjący w sumie poczciwą duszę. W tym, że Aomine naprawdę był genialnym graczem, który inspirował do przekraczania własnych granic i w tym, że Kagami był jedynym zdolnym go pokonać i uratować przed samym sobą. W tym, że w byciu idiotą kogoś sobie nawzajem niezwykle przypominali. Więc jak ci dwaj idioci siedzieli po dwóch stronach drzwi do łazienki, nie bardzo wiedząc, co właściwie mają teraz zrobić.
– Zasnąłeś? - odezwał się w końcu Aomine.
– Nie – odburknął Kagami.
          Znowu zapadła cisza, ale jakimś dziwnym sposobem nie była wcale krępująca, czy niezręczna. Wręcz przeciwnie, było w tej głupiej sytuacji coś intymnego.
– Wiesz, Daiki – odezwał się Kagami niewyraźnie, ale i tak wszystkie włoski na karku Aomine się zjeżyły na dźwięk jego imienia.  Chyba się przestraszyłem...  przyznał Kagami i zamilkł w napięciu, oczekując wybuchu szyderczego śmiechu, który ku jego zaskoczeniu nie wybuchł.  Bo widzisz...  kontynuował niepewnie.  Cholera – warknął już do siebie, targając się za włosy, próbując zmusić nieco przymulony alkoholem mózg do współpracy. Czuł, że to jedyna okazja, żeby powiedzieć, co tak naprawdę myśli. – Podziwiam cię! – wyrzucił w końcu z siebie. Naprawdę podziwiam cię jako gracza, Daiki. Jesteś po prostu zajebisty w tym, co robisz. Patrzeć, jak grasz – mówił coraz szybciej, by zdążyć wszystko z siebie wyrzucić – to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju. Jesteś jak dziki kot, coś niesamowitego. Te twoje formless shot, to jakbyś naginał fizykę i cały wszechświat, żeby działał według twoich praw.  Nawet nie zauważył, kiedy zaczął się szeroko uśmiechać.  Jesteś prawdziwym światłem, takim jak słońce, popatrzysz dłużej i oczy zaczynają cię boleć. Heh, teraz, jak o tym pomyślę, to pokonanie ciebie było porwaniem się z motyką na słońce. Hej! Ale mi się udało, ale ten mecz był świetny. Myślę, że nigdy nie pokonałbym własnych ograniczeń, gdyby nie ten mecz z tobą. Daiki...  zawołał i zaraz dodał, gdy po drugiej stronie panowała cisza – nie mów, że zasnąłeś Ahomine...
– Nie, nie śpię – powiedział szybko Aomine, wyrywając się ze stuporu w jaki wprowadziły go słowa Kagamiego. Owszem nie był to pierwszy raz ktoś prawił mu komplementy, czy podziwiał jego grę. Ale w ustach Kagamiego brzmiało to jakoś inaczej, bardziej szczerze. Chciał, naprawdę chciał odwdzięczyć się podobnymi słowami, ale nie mógł żadnych znaleźć. Kilka razy otwierał i zamykał usta, ale to w żaden sposób nie pomagało. W końcu się poddał.  Dzięki, Taiga – powiedział z tak dużą dozą wdzięczności, na jaką było go stać, bo był cholernie wdzięczny Kagamiemu, gdyby nie on w końcu znienawidziłby koszykówkę, a wtedy co by mu pozostało? Miał tylko nadzieję, że Kagami zrozumie, że nie dziękuje za komplementy.
– Nie ma za co – powiedział Kagami.  Jakbyś potrzebował powtórki, to wiesz, gdzie mnie szukać. Chętnie skopię ci tyłek.
          Zaśmiali się. Znowu zapadła cisza, ale teraz obaj siedzieli z bananami na gębach, które pojawiły się nie wiadomo kiedy.
– Cieszę się, że mam cię za swojego rywala – odezwał się już poważnie Kagami. – Że w każdej chwili mogę stanąć na przeciwko ciebie, pójść na całość i jeszcze odrobinę przesunąć tą granicę, wiedząc, że ty też zawsze pójdziesz na całość. Dlatego... Zastanawiałeś się, co by było, gdyby stało się coś, co sprawiłoby, że... Że któryś z nas nie byłby w stanie pójść na całość?
          Aomine przez chwilę myślał dość intensywnie, nie wiedząc zbytnio, o czym Kagami mówi. Jak to? Nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, w której miałby pójść z Kagamim na łatwiznę, pozwolić mu wygrać, nie dać stu procentowego wyzwania i w drugą stronę to samo. Przecież na tym wszystko się opierało, właściwie na tym trzymała się ich znajomość, gdyby zniknął ten element, to co by zostało? No może mogliby się jeszcze dogadać w sprawie seksu, wyglądało na to, że tutaj też mają podobne temperamenty i ciągnie ich do siebie, jak pijaka do szklanki. W sumie może faktycznie mogliby się do tego ograniczyć... W tym momencie zrozumiał.
– Fuck – mruknął.  Ej! Ale to tylko seks! Możemy się pieprzyć, jak króliki, a później jeszcze cię wyrucham w grze, zobaczysz!
– Ej! Kto kogo niby wyrucha!  warknął Kagami, stając w drzwiach od łazienki.  Jeden na jednego, teraz!
– Z tobą zawsze – zawołał entuzjastycznie Aomine, wstając. Chociaż musiał się przy tym przytrzymać ściany.
W tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się na od ściesz.
– Nie ma mowy! – krzyknęła Mamoi, trzymając się pod boki.  Nie ma seksu, nie ma grania. Do łóżka! – rozkazała tonem nie znoszącym sprzeciwu i wyszła, trzaskając wściekle drzwiami i warcząc, tak że było to słychać w środku. – To miało wyglądać zupełnie inaczej, kto widział urządzać sobie rozmowy od serca w takiej chwili.
          Chłopcy stali osłupieni. Popatrzyli najpierw na siebie, potem na drzwi, znowu na siebie, szukając potwierdzenia, że to nie było przywidzenie.
– Czy to była Momoi, czy ja jestem aż tak pijany? – zapytał w końcu Kagami.
– Może faktycznie chodźmy spać – powiedział Aomine. Gniew Satsuki nie był czymś, na co chciałby się narażać po pijaku, obawiał się, że nie udałoby mu się uciec w takim stanie.
          I poszli spać, jak bozia przykazała, trzymając ręce na... przy sobie – żadnemu nie chciało się zabierać kołdry spod drzwi łazienki.
          Obaj zasypiając mieli nadzieję, że nie będą pamiętać dzisiejszej nocy. Mniejsza o macanie i obściskiwanie, to przeżyją. Ale jeżeli którykolwiek będzie pamiętał tę rozmowę od serca, jaką przeprowadzili... To dopiero może wszystko zmienić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz