Zapraszam na scenkę z serii "Swatki po napisach", która jest fanfikiem do fanfiku, oryginał fanfiku do przeczytania tutaj. Na pierwszy ogień idzie Aomine i Kagami. Nie wyszło to, tak jak sobie zakładałam na początku, ale cóż panowie nie byli w nastroju widocznie :)
Zaczęło się, tak jak zwykle między nimi, od kłótni, która wybuchła bez większego powodu. Tak przynajmniej mógłby twierdzić ktoś postronny. Oni widzieli lepiej. Po prostu żaden nie mógł dłużej znieść tego dziwnego napięcia, które rosło wprost proporcjonalnie do wypitego alkoholu. Było to napięcie, które towarzyszyło im od początku, tylko teraz w końcu znalazło ujście, gdy alkohol przyćmił tą głupią dumę, która nie pozwalała żadnemu z nich przyznać się otwarcie do tej obupólnej fascynacji.
Zaczęło się, tak jak zwykle między nimi, od kłótni, która wybuchła bez większego powodu. Tak przynajmniej mógłby twierdzić ktoś postronny. Oni widzieli lepiej. Po prostu żaden nie mógł dłużej znieść tego dziwnego napięcia, które rosło wprost proporcjonalnie do wypitego alkoholu. Było to napięcie, które towarzyszyło im od początku, tylko teraz w końcu znalazło ujście, gdy alkohol przyćmił tą głupią dumę, która nie pozwalała żadnemu z nich przyznać się otwarcie do tej obupólnej fascynacji.
Najpierw były te
przypadkowe dotknięcia, które zamiast przejść niezauważone,
posyłały dreszcze wzdłuż kręgosłupa, elektryzowały. W końcu
te muśnięcia przestały wystarczać, więc rzucili się sobie do
gardeł, byleby być bliżej tego drugiego ciała. Chwycili się za
koszulki przyciągnęli się do siebie. Ich twarzy były tak blisko
siebie, że czuli wzajemnie własne gorące oddechy. Wzrok uciekał,
nieco już nieposłuszny od alkoholu, do warg rozciągniętych to w
gniewnym krzyku, czy złośliwym uśmieszku. Później Kagami zrobił
krok do przodu, jego udo otarło się o krocze Aomine. I to był
koniec. Zdrowy rozsądek wystrzelił i polecił gdzieś w dal wysoką
parabolą, jak piłka rzucona przez Midorimę.
Żaden nie
potrafiłby powiedzieć, jakim właściwie sposobem znaleźli się na
ziemi, ale żadnemu ten nowy układ nie przeszkadzał. W tej pozycji
mieli lepszy pretekst do bliskości rozgrzanych ciał. Dotknięcia
niby przypadkiem pośladka, uda, wsunięcia dłoni pod koszulkę.
Ponapawania się wzajemnie zapachami, które tylko podkręcały
rosnące podniecenie, któremu nie mogli już dłużej zaprzeczać.
Nie, gdy Mamoi postawiła stopę na plecach Aomine, dociskając go do
Kagamiego. To była chwila, gdy wreszcie spojrzeli sobie w oczy, w
końcu uświadamiając sobie, do czego właściwie dążą tą niby
kłótnią. Nogi mieli splątane, każdy z udem w kroczu drugiego i
wiedzieli niezwykle trzeźwo, jak na ten stan upojenia alkoholowego,
że te twarde kształty w spodniach każdego z nich, to nie komórka,
czy telefon – obaj mieli dresy bez kieszeni.
To była pulsująca
podnieceniem erekcja!
Chyba obu to wiedza
odrobinę przeraziła. Tylko dlatego dali się wyciągnąć Momoi za
kołnierze z pokoju. Kagami jeszcze uchwycił spojrzenie Kuroko znad
szklanki z drinkiem i było to spojrzenie, które Kagamiemu się nie
spodobało. Jak zwykle widmowy zawodnik widział i wiedział więcej,
niż chciał powiedzieć. Aomine za to zgarnął z szafki
niedokończoną butelkę jakiegoś taniego wina.
Drzwi za Momoi
zamknęły się z wściekłym trzaskiem, a oni zostali sami w pustym,
cichym pokoju. I nagle zrobiło się odrobinę niezręcznie. Albo
raczej duma wróciła na miejsce i teraz żaden nie zrobi tego
pierwszego kroku, bo to by znaczyło, że zależy mu bardziej niż
życiowemu rywalowi. Kagami odwrócił głowę i najpierw podrapał
się po karku, a później chwycił w garść swoje włosy, jakby
dzięki temu mógł się pozbyć tego denerwującego podniecenia. W
tym czasie Aomine nie spuszczał wzroku z drugiego chłopaka, a gdy
jego dłoń zacisnęła się na włosach, wyobraźnia podsunęła mu
obraz własnej dłoni w tych czerwonych włosach, dociskająca twarz
Kagamiego do poduszki. Jęczącego, dyszącego i właśnie ruchanego
Kagamiego. Musiał szybko wytrzeć usta, bo zaczęła po lecieć
ślinka. Podniósł butelkę wina i zaczął zachłannie pić. W
obecnym stanie nawet nie smakowało tak źle.
– Oj! – zawołał
Kagami, którego uwagę zwrócił odgłos głośnego picia. Na
chwilę zapomniał, co właściwie chciał powiedzieć, bo właśnie
z kącika ust Aomine pociekła strużka alkoholu, po szczęce, szyi
i wsiąkła w koszulkę, pod którą, jak doskonale wiedział, znajdowała
się twarda, umięśniona klata.
– Co chciałbyś
trochę? – zapytał Aomine, a Kagami musiał się przez chwilę mocno zastanowić, co ten ma na myśli – wino, czy samego siebie.
W końcu prychnął
pod nosem.
– Obejdzie się –
powiedział, ale w tym samym czasie jego mózg... nie, wróć,
cokolwiek to było, na pewno nie mózg, przeklinał go do żywego i
zirytowany pytał, dlaczego jeszcze nie masz łap na tym boskim
ciele przed sobą.
Aomine uśmiechnął
się szeroko. Nie należał może do najbardziej spostrzegawczych
osób, ale na szczęście Kagami należał do tych, które absolutnie
nie potrafią ukrywać myśli.
Oblizał wargi i
widział, jak wzrok Kagamiego do nich wędruje, jak pod tą czerwoną
łepetyną krążą obrazy nie mniej perwersyjne od tych, które on
sam widział we własnej wyobraźni. Podniósł powoli butelkę,
odchylił głowę, odsłaniając szyję. Pierwszy łyk wziął
powoli, przełknął. Kagami śledził, jak porusza się Jabłko
Adama i sam się oblizał na myśl, jak może smakować ta ciemna
napięta skóra szyi. Drugiego łyku wina już Aomine nie połknął.
Za to podał butelkę Kagamiemu. W końcu od momentu znalezienia się
w pokoju znowu byli na wyciągnięcie ramion, co Aomine skwapliwie
wykorzystał, gdy tylko Kagami chciał podnieść butelkę do ust.
Chwycił go za wlosy na karku, przyciągnął do siebie i pocałował,
językiem zmuszając chłopaka do otwarcia ust. Nie musiał czekać
długo, Kagami odpowiedział od razu. Wino przelało się z ust do
ust i pociekło po brodach. Nie przejęli się tym zupełnie,
całowali się, miękkie, wilgotne języki oplatały się wokół
siebie w dzikiej walce o dominację. Dłonie natychmiast znalazły
się na pośladkach, wślizgnęły się pod koszulkę. Biodra zaczęły
ocierać się o siebie zniecierpliwione. Obaj pojęcie o seksie mieli
znikome, ograniczające się co najwyżej do fantazji napędzonych
pornosami, ale nadrabiali entuzjazmem i dzikim instynktem, który
kierował dłońmi, paznokciami, ustami i zębami. Gdzieś po drodze
pozbyli się koszulek i spodni. Podczas tego pocałunku, który tylko
rozgrzewał atmosferę jeszcze bardziej, nieubłaganie zbliżali się do łóżka. W końcu, gdy byli wystarczająco blisko, Aomine pchnął
z całej siły Kagamiego do tyłu, rzucając go sobie samemu na
talerz do pożarcia.
Kagami się
potknął, wylądował na łóżku, odbił się od niego i spadł na
podłogę obok z hukiem i bolesnym jękiem. Aomine na chwilę
zamurowało.
– Dupa mnie boli
– mruknął Kagami, gramoląc się z podłogi z obitą kością
ogonową, na co Aomine zaczął rechotać. Śmiał się jak opętany,
trzymając się za brzuch i nawet wzrok Kagamiego pełen urażonej
dumy nie mógł go powstrzymać.
– Pieprz się sam
– warknął w końcu Kagami wściekle. - Idę spać do wanny!
Wziął kołdrę i
faktycznie poszedł do łazienki, nieco chwiejnym krokiem, ale szedł.
– Oj, oj! Czekaj!
- zdążył zawołać Aominę i chwycić za kołdrę, o mało się przy tym nie przewracając – mili Państwo, Pokolenie Cudów w
pełnej krasie. Wyrwał ją Kagamiemu, ale ten i tak zdążył się
zamknąć w łazience. – Bakagami! – krzyknął nieco wkurzony,
waląc pięścią w drzwi. – Nie zachowuj się jak pieprzona diva!
– Pieprzona? No
na pewno nie przez ciebie! – nadeszła nie mniej wkurzona odpowiedź
z drugiej strony.
– No chyba nie
zostawisz mnie tutaj samego z... – zawiesił się i spojrzał w dół
na swoje bokserki –kiedy właściwie zdążyli zdjąć spodnie? – które układały się w kształt zgrabnego namiociku. – Z tym! – dokończył, chociaż Kagami nie mógł tego widzieć.
– Baw się sam,
Ahomine!
Aomine już chciał
coś odpyskować, ale jakoś zabrakło mu sił. Usiadł pod drzwiami
łazienki. Świat przez chwilę wirował. W końcu odchylił głowę
do tyłu i zapatrzył się w sufit. Z łazienki nie dobiegały żadne
dźwięki.
Gdyby ktoś ich
kiedykolwiek zapytał, co sądzą o sobie nawzajem, to jednogłośnie
przyznaliby, że ten drugi to skończony idiota i nie ma w nim nic
pociągającego. Może przyjaciołom przyznaliby, że było coś w
tym, jak grał i jakie wyzwanie w tej grze dawał – jak zresztą we
wszystkim innym – jak się ruszał na boisku, jaką pewnością
siebie emanował, jak walczył do końca, jak nigdy się nie
poddawał, jak zwinny był i jak niesamowicie skakał. I już tylko w
duchu zwróciliby uwagę na zgrabny tyłek i seksowną klatę, na
oczy pełne pasji i ognia, ten nieco złośliwy uśmieszek, kryjący
w sumie poczciwą duszę. W tym, że Aomine naprawdę był genialnym
graczem, który inspirował do przekraczania własnych granic i w tym,
że Kagami był jedynym zdolnym go pokonać i uratować przed samym
sobą. W tym, że w byciu idiotą kogoś sobie nawzajem niezwykle
przypominali. Więc jak ci dwaj idioci siedzieli po dwóch stronach
drzwi do łazienki, nie bardzo wiedząc, co właściwie mają teraz
zrobić.
– Zasnąłeś? -
odezwał się w końcu Aomine.
– Nie –
odburknął Kagami.
Znowu zapadła
cisza, ale jakimś dziwnym sposobem nie była wcale krępująca, czy
niezręczna. Wręcz przeciwnie, było w tej głupiej sytuacji coś intymnego.
– Wiesz, Daiki –
odezwał się Kagami niewyraźnie, ale i tak wszystkie włoski na
karku Aomine się zjeżyły na dźwięk jego imienia. – Chyba się
przestraszyłem... – przyznał Kagami i zamilkł w napięciu,
oczekując wybuchu szyderczego śmiechu, który ku jego zaskoczeniu
nie wybuchł. – Bo widzisz... – kontynuował niepewnie. – Cholera –
warknął już do siebie, targając się za włosy, próbując
zmusić nieco przymulony alkoholem mózg do współpracy. Czuł,
że to jedyna okazja, żeby powiedzieć, co tak naprawdę myśli. – Podziwiam cię! – wyrzucił w końcu z siebie. –Naprawdę podziwiam
cię jako gracza, Daiki. Jesteś po prostu zajebisty w tym, co
robisz. Patrzeć, jak grasz – mówił coraz szybciej, by zdążyć
wszystko z siebie wyrzucić – to doświadczenie jedyne w swoim
rodzaju. Jesteś jak dziki kot, coś niesamowitego. Te twoje
formless shot, to jakbyś naginał fizykę i cały wszechświat,
żeby działał według twoich praw. – Nawet nie zauważył, kiedy
zaczął się szeroko uśmiechać. – Jesteś prawdziwym światłem,
takim jak słońce, popatrzysz dłużej i oczy zaczynają cię
boleć. Heh, teraz, jak o tym pomyślę, to pokonanie ciebie było
porwaniem się z motyką na słońce. Hej! Ale mi się udało, ale
ten mecz był świetny. Myślę, że nigdy nie pokonałbym własnych
ograniczeń, gdyby nie ten mecz z tobą. Daiki... – zawołał i
zaraz dodał, gdy po drugiej stronie panowała cisza – nie mów,
że zasnąłeś Ahomine...
– Nie, nie śpię
– powiedział szybko Aomine, wyrywając się ze stuporu w jaki
wprowadziły go słowa Kagamiego. Owszem nie był to pierwszy raz
ktoś prawił mu komplementy, czy podziwiał jego grę. Ale w ustach
Kagamiego brzmiało to jakoś inaczej, bardziej szczerze. Chciał,
naprawdę chciał odwdzięczyć się podobnymi słowami, ale nie
mógł żadnych znaleźć. Kilka razy otwierał i zamykał usta, ale
to w żaden sposób nie pomagało. W końcu się poddał. – Dzięki,
Taiga – powiedział z tak dużą dozą wdzięczności, na jaką
było go stać, bo był cholernie wdzięczny Kagamiemu, gdyby nie on
w końcu znienawidziłby koszykówkę, a wtedy co by mu pozostało?
Miał tylko nadzieję, że Kagami zrozumie, że nie dziękuje za
komplementy.
– Nie ma za co –
powiedział Kagami. – Jakbyś potrzebował powtórki, to wiesz,
gdzie mnie szukać. Chętnie skopię ci tyłek.
Zaśmiali się.
Znowu zapadła cisza, ale teraz obaj siedzieli z bananami na gębach,
które pojawiły się nie wiadomo kiedy.
– Cieszę się,
że mam cię za swojego rywala – odezwał się już poważnie
Kagami. – Że w każdej chwili mogę stanąć na przeciwko ciebie,
pójść na całość i jeszcze odrobinę przesunąć tą granicę,
wiedząc, że ty też zawsze pójdziesz na całość. Dlatego...
Zastanawiałeś się, co by było, gdyby stało się coś, co
sprawiłoby, że... Że któryś z nas nie byłby w stanie pójść
na całość?
Aomine przez chwilę
myślał dość intensywnie, nie wiedząc zbytnio, o czym Kagami
mówi. Jak to? Nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, w której
miałby pójść z Kagamim na łatwiznę, pozwolić mu wygrać, nie
dać stu procentowego wyzwania i w drugą stronę to samo. Przecież
na tym wszystko się opierało, właściwie na tym trzymała się ich
znajomość, gdyby zniknął ten element, to co by zostało? No może
mogliby się jeszcze dogadać w sprawie seksu, wyglądało na to, że
tutaj też mają podobne temperamenty i ciągnie ich do siebie, jak
pijaka do szklanki. W sumie może faktycznie mogliby się do tego
ograniczyć... W tym momencie zrozumiał.
– Fuck –
mruknął. – Ej! Ale to tylko seks! Możemy się pieprzyć, jak
króliki, a później jeszcze cię wyrucham w grze, zobaczysz!
– Ej! Kto kogo
niby wyrucha! – warknął Kagami, stając w drzwiach od łazienki. – Jeden na jednego, teraz!
– Z tobą zawsze
– zawołał entuzjastycznie Aomine, wstając. Chociaż musiał się
przy tym przytrzymać ściany.
W tym momencie
drzwi do pokoju otworzyły się na od ściesz.
– Nie ma mowy! – krzyknęła Mamoi, trzymając się pod boki. – Nie ma seksu, nie ma
grania. Do łóżka! – rozkazała tonem nie znoszącym sprzeciwu i
wyszła, trzaskając wściekle drzwiami i warcząc, tak że było to
słychać w środku. – To miało wyglądać zupełnie inaczej, kto
widział urządzać sobie rozmowy od serca w takiej chwili.
Chłopcy stali
osłupieni. Popatrzyli najpierw na siebie, potem na drzwi, znowu na
siebie, szukając potwierdzenia, że to nie było przywidzenie.
– Czy to była
Momoi, czy ja jestem aż tak pijany? – zapytał w końcu Kagami.
– Może
faktycznie chodźmy spać – powiedział Aomine. Gniew Satsuki nie
był czymś, na co chciałby się narażać po pijaku, obawiał się,
że nie udałoby mu się uciec w takim stanie.
I poszli spać, jak
bozia przykazała, trzymając ręce na... przy sobie – żadnemu nie
chciało się zabierać kołdry spod drzwi łazienki.
Obaj zasypiając
mieli nadzieję, że nie będą pamiętać dzisiejszej nocy. Mniejsza
o macanie i obściskiwanie, to przeżyją. Ale jeżeli którykolwiek
będzie pamiętał tę rozmowę od serca, jaką przeprowadzili... To
dopiero może wszystko zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz