czwartek, 28 maja 2015

[KnB]Swatki - scena po napisach

Trzeci o ostatni gościnny występ w opowiadaniu Swatki. Tym razem na warsztat wzięłam Akashiego i Furihatę. Mam nadzieję, że panowie wyszli, jak powinni. Generalnie tekst jest tak uber romantyczny, że sama się dziwię, że wyszedł spod moich klawiszy, ale wizja była silniejsza ode mnie. I stwierdzam, że wybrany przeze mnie podkład muzyczny powinien być oficjalnym soundtrackiem do tego pairingu.
Jak zwykle życzę smacznego :) A i jakby co komentarze są niezwykle mile widziane ;)


You're the fear, I don't care
'Cause I've never been so high
Follow me to the dark
Let me take you past our satellites
You can see the world you brought to life, to life
[Ellie Goulding - Love me like you do]


Furihata uwielbiał horrory, uwielbiał je czytać i oglądać, im straszniejszy tym lepiej. Jednak nikomu się do tego nie przyznawał, bo pewnie skończyłoby się na wspólnym oglądaniu i wtedy Furihata by się kompletnie ośmieszył. Podskakiwał, wylewając napoje i rozrzucając jedzenie, za każdym nawet najbardziej oczywistym suspensem kończącym się "a buu!". Nosiło to znamiona psychicznego masochizmu, ale jakoś nigdy się nad tym głębiej nie zastanawiał. Za to zawsze zastanawiał go brak logiki u bohaterów, którzy schodzą do ciemnych piwnic, wychodzą do mrocznego lasu i w ogóle postępują głupio. Jednak od teraz nie będzie się mógł dziwić takiemu zachowaniu, bo właśnie robił to samo. Szedł, czując, że nie powinien ruszać się z bezpiecznego pokoju, może nawet skorzystać z nadarzającej się okazji i napić się sake. Może gdyby był chociaż odrobinę pijany, łatwiej byłoby mu zrozumieć własne działanie. Teraz nie potrafił i nawet nie próbował ich pojąć. Był bohaterem horroru sprawdzającym ciemna piwnicę, gdy usłyszał tam niepokojące dźwięki. Chociaż w tym wypadku bardziej pasującym porównaniem byłaby ofiara podążająca za własnym mordercą, co brzmiało jeszcze mniej rozsądnie.
W pierwszej chwili, gdy zerknął przez okno nie rozpoznał w ciemności samotnej postaci, dopiero gdy stanęła w plamie światła rzucanego z okna i spojrzała prosto na niego. Spojrzenie tylko jednej osoby potrafiło wywołać u niego natychmiastową gęsią skórkę. To była chwila i Furihata nie był pewien, czy uśmiech jaki zobaczył na ustach Akashiego był prawdziwy, czy był tylko grą cieni, bo kapitan Rakuzan zniknął gdzieś w nocnej ciemności. Wybiegł z pokoju, nawet się zbytnio nie zastanawiając. Musiał, chociaż czuł, że to wbrew wszelkim instynktom samozachowawczym. 
Na zewnątrz było zupełnie ciemno, poza światłami z okien i lampą przy wejściu nie było żadnego światła. Niebo przysłaniały chmury, z których niedawno lunął deszcz. Wszystko pachniało świeżą wilgocią, a wiatr niósł ze sobą nocny chłód.
Furihata stanął przed wejściem i zaraz pożałował, że nie zabrał bluzy, ale nie miał zamiaru wracać. Z drugiej strony nie wykluczone, że i tak będzie zmuszony, bo nie miał zielonego pojęcia, w którym kierunku poszedł Akashi. Sam w tej chwili nie wiedział, czy bardziej odczuwa z tego powodu ulgę, czy zawód. Zadrżał pod wpływem kolejnego podmuchu wiatru, który oprócz zimna przyniósł poszum. Odruchowo spojrzał w niebo, spodziewając się kropel deszczu. Jednak deszcz nie spadł, ale poszum nie umilkł i dopiero po chwili Furihata zorientował się, że to muzyka. Ruszył bez wahania w tamtym kierunku. Dźwięki stawały się coraz wyraźniejsze, muzyka instrumentalna, poważna. Dopiero, jak musiał zwolnic, zdał sobie sprawę, że prawie biegł ostatni kawałek.
Boisko do koszykówki. Oczywiste, że będzie to boisko do koszykówki, chociaż teraz nawierzchnia była zbyt wilgotna, żeby móc grać. Muzyka leciała z położonego na ławce telefonu, którego właściciel stał kawałek dalej, plecami do Furihaty, z rękoma założonymi za plecy wpatrywał się w tarczę kosza. To było niesamowite. Akashi nie musiał nic robić, nie musiał nic mówić, by sprawiać wrażenie władcy. Furihata stanął tuz przy wejściu na boisko, ale nie potrafił na nie wejść. Czułby się, jak intruz na nie swoim terytorium. A jednocześnie nie pragnął niczego innego, jak znaleźć się bliżej tej samotnej postaci.
– Przyszedłeś.
Furihata poskoczył zaskoczony spokojnym głosem. Akashi patrzył na niego ponad ramieniem z ciężkim do odgadnięcia wyrazem twarzy. Może ciekawość, odrobina rozbawienia, ale i... zaskoczenie. Jednak w głosie było tylko ogłoszeie oczywistości, jakby Furihata nie miał innego wyjścia, jak przyjść i Akashi doskonale o tym wiedział. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że wymaga się od niego jakieś formy reakcji, poza przestraszonym piskiem, jaki na pewno z siebie wydał.
– Wiedziałeś, że przyjdę? – zapytał po przełknięciu śliny i zebraniu resztek odwagi. Wciąż nie ruszył się z miejsca.
Akashi zwrócił się w jego stronę i przyglądał mu się przez chwilę.
– Miałem nadzieję – odpowiedział w końcu, robiąc kilka kroków w stronę Furihaty, który z kolei wrósł w ziemię, teraz nawet gdyby chciał, nie potrafiłby uciec.
– A jakbym nie przyszedł? – zapytał i sam słyszał, jak mu głos lekko drży.
Akashi przekrzywił lekko głowę.
– To bym spędził ten czas sam – odpowiedział tonem, którym edukuje się dzieci o oczywistych faktach, z ta nutką zaskoczenia, że w ogóle się o to ktoś pyta.
To zdanie, wypowiedziane tym tonem mówiło tak wiele o Akashim. O tym, że jest przyzwyczajony do spędzania czasu samotnie, że jest to stan całkowicie naturalny. Na swój sposób było to smutne, jednak było jasne, że współczucie jest ostatnim uczuciem, jakiego Akashi oczekuje względem swojej osoby. On sam nie uważał, żeby w tej sytuacji coś niewłaściwego, ale z drugiej strony, "miał nadzieję", że Furihata do niego przyjdzie.
Muzyka się zmieniła. Furihata zaskoczony spojrzał w stronę telefonu. Znał tę melodię.
– Walc – powiedział i zaraz spuścił wzrok bezsensownie zawstydzony pod wpływem spojrzenia Akashiego.
Akashi patrzył na Koukiego szczerze zaintrygowany. Coś, co zaczęło się już podczas ich meczu i nie puszczało i powoli zaczynał rozumieć, co za tym się kryło. Nie potrafił zupełnie rozczytać tego chłopaka, niby nie było w nim nic ciekawego, a jednak zaskakiwał. Nigdy by nie pomyślał, że wśród graczy znajdzie się taki, który rozpozna jeden z walców Czajkowskiego, a jednak proszę miał go przed sobą. I było jeszcze coś. Każdy, kto stawał na przeciwko Akashiego chciał go pokonać, to bylo naturalne, zrzucić z piedestału i zmusić by klęknął. Jako że Akashi nie lubił przegrywać – nawet ostatnie finały Winter Cup tego nie zmieniły – to taka postawa sprawiała, że on sam jeszcze zacieklej bronił swojej pozycji, jeszcze mocniej się fortyfikował. Jednak Kouki stając na przeciwko niego, nie chciał go zniszczyć, a tym, co chciał pokonać był jego własny strach. Nie chciał ściągnąć Akashiego do swojego poziomu, a raczej sięgnąć do poziomu Akashiego. Wiele mu brakowało, ale w tak postawionej sprawie, Akashi był skłonny podać pomocną dłoń. 
Uśmiechnął się lekko. Wyciągnął dłoń w stronę Koukiego i skłonił się lekko. Była w tym wszystkim niewymuszona elegancja. Książęca wręcz.
– Zatańczysz? – zapytał uprzejmie.
Furihata podniósł głowę tak gwałtownie, że coś mu strzyknęło w karku i spojrzał na Akashiego z czystym przerażeniem.
– Ale ja... Ja tylko... Znaczy... – dukał, próbując powiedzieć, że znał jedynie melodię, że nigdy nie tańczył, że na pewno mu nie wyjdzie.
– Sprawiłbyś mi niewymowną przyjemność.
Furihata przy tych słowach nierozważnie spojrzał Akashiemu w oczy i już wiedział, że nie odmówi. Nogi ruszyły się bez udziału woli, przyciągane tym dziwnie podniecającym strachem, który sprawiał, że serce łomotało w piersi jak oszalałe, niezdecydowane, czy chce wyrwać się i ucieć przerażone, czy ulecieć w niebo zachwycone.
Akashi miał chłodne dłonie o szczupłych palcach, to bylo pierwsze co dotarło do Furihaty, gdy jego dłoń została chwycona i został przyciągnięty bliżej. Nie wiedział, co robić, ani gdzie podziać wzrok. Na szczęście Akashi mu pomógł. Położył chwyconą dłoń na swoim ramieniu, drugą uniósł na swojej dłoni. Drugą położył między łopatkami Furihaty. Od tego dotyku chłopak się automatycznie wyprostował jak struna. Zobaczył jeszcze przelotny, nieco rozbawiony uśmiech Akashiego i zrobiło mu się głupio, że zachowuje się przerażony piesek. Jednak nie potrafił się opanować. 
– Raz, dwa, trzy – szepnął Akashi w rytm muzyki w tle, przykuwając uwagę Furihaty do swoich ust. – Raz, dwa, trzy – powtórzył i na kolejne raz zrobił pierwszy krok do przodu.
Pierwsze kroki były nieporadne, a Furihata nie mógł oderwać spojrzenia od własnych stóp, przez cały czas bojąc się, żeby nie podeptać Akashiego. Nie śmiał nawet myśleć, co by było, gdyby tak się stało. Był cały spięty, nawet nie słyszał muzyki w tle, tylko szum własnej krwi w skroniach.
– Patrz na mnie – polecił Akashi, a w jego głosie zagrały ostrzejsze nuty. Byl to ton, któremu nie było możliwości się przeciwstawić. – Patrz tylko na mnie, Kouki – powiedział, gdy chłopak w końcu spojrzał mu w oczy.
Furihata od tego momentu nie odrywał spojrzenia od oczu Akashiego. Zafascynowany tym, co kryło się za ich czerwienią, przestał się skupiać na krokach i pozwolił prowadzić dłoniom i muzyce. Szybko taniec nabrał odpowiedniego rytmu i rozmachu. Już to nie były proste kroki tył, bok, przód. Furihata nawet nie zauważył, kiedy zaczęli krążyć po całym boisku w obrotach. Zgodnie z poleceniem nie spuszczał wzroku i tylko kątem oka dostrzegał rozmazany świat dookoła, słupy od koszy, siatkę ogrodzenia, ławki. Księżyc w pełni zaczął wyglądać tu i ówdzie spomiędzy chmur, a jego światło rozlewało się w srebrne kałuże. Kouki nawet się nie spostrzegł, gdy zaczął się delikatnie uśmiechać. Czuł się pewnie w tych ramionach, które tak pewnie go prowadziły. To właśnie było to! Dokładnie tego mógł oczekiwać od Akashiego. Kontroli, owszem, ale co ważniejsze poczucia bezpieczeństwa. A on, co on właściwie miał do zaoferowania Akashiemu? Spuścił wzrok mimo wszystko, ale zaraz go podniósł. W tej krótkiej chwili znalazł odpowiedź.
Dystans. Nawet teraz, w tej chwili, Akashi trzymał dystans. Teraz w tańcu był to dystans wynikający z poprawności ram. Został nauczony, że tak tańczy się walca i tak go tańczył. Jednak na co dzień ten dystans też istniał i brał się przede wszystkim z poczucia własnej wyższości, ale i świadomości, że pochodzi z innego świata niż wszyscy, którzy go otaczają. Nawet Oko Imperatora w naturalny sposób przenosiło ten dystans na boisko, nawet w grze nie dało się do niego zbliżyć. 
Furihatę zatkało, gdy sobie to wszystko uświadomił i jednocześnie zdał sobie sprawę z tego, że z całego serca pragnie przełamał ten dystans, chce się zbliżyć do Akashiego, chociaż miałby się sparzyć. Chciał nauczyć Akashiego, że można tańczyć w zupełnie inny sposób bez tej pustej przestrzeni pomiędzy nimi. Chciał ją zlikwidować, chciał dotknąć skóry, musnąć kosmyki czerwonych włosów, poczuć jeszcze wyraźniej zapach, który przebijał się ponad wilgoć niedawnego deszczu. W końcu... chciał posmakować tych ust.
Podstępnie w taniec, jeszcze do niedawna akademicko poprawny, wkradła się nutka intymności. Furihata nie uczynił żadnego gwałtownego ruchu, nie potrafiłby, a jednak z każdym krokiem, z każdym obrotem skracał dystans. Niemalże niezauważalną odrobinę, dodając do tańca trochę własnego rytmu. Tak samo samo przesuwał dłoń na ramieniu Akashiego, by może palcami musnąć jasną skórę szyi. Teraz nie mógł oderwać spojrzenia od lekko rozchylonych warg. A Akashi musiał wyczuć jego intencje, bo jego forma zaczęła się łamać. Ramię już nie było tak sztywno wyciągnięte, dłoń na plecach spomiędzy łopatek przesunęła się niżej.
W chwili, gdy Kouki w końcu dotknął szyi Akashiego, zmieniła się muzyka. Powolniejsza, bardziej nastrojowa, wspaniale wtapiająca się w samą noc dookoła. Znajdowali się tak blisko, że ich oddechy mieszały się ze sobą. Przez dłuższą chwilę stali w zupełnej ciszy, dopóki Furihata nie uświadomił sobie, co właściwie się dzieje i znowu obleciał go strach, spiął się i chciał zrobić krok do tyłu i mógłby to zrobić bez problemu. Nic go nie trzymało, dłoń z pleców zniknęła – już mu jej brakowało. Zatrzymał się w pół ruchu odrobinę zaskoczony, nie sądził... miał nadzieję, że Akashi mu na to nie pozwoli, przytrzyma. Jednak ten stał bez ruchu z opuszczonymi ramionami i przyglądał się Furihacie.
– Mnie się boisz, Kouki? – zapytał i była w jego głosie, jakaś ciężka do zinterpretowania nuta.
Furihata nie wiedział zupełnie co odpowiedzieć. Gdyby powiedział, że nie, to by skłamał, ale przecież nie mógł się przyznać, zresztą to też by nie było zgodne z prawdą. Nie bał się Akashiego, nie tego tutaj, raczej... Wspomnienia Akashiego.
– Trudno – odezwał się znowu Akashi bardziej do siebie niż Furihaty. – Dziękuję – dodał z uprzejmym uśmiechem i zrobił krok do tyłu.
Coś w końcu w Furihacie pękło, jakiś szalony głosik stwierdził "a do diabła!". Znowu był bohaterem horroru pchającym się prosto w ramiona swojego mordercy. Jednak czerpał z tego masochistyczną przyjemność. Chwycił Akashiego za nadgarstek, przyciągnął do siebie, tak blisko, że ich piersi sie spotkały i pocałował. W pierwszej chwili z lubością przymknął oczy, jednak w kolejnej wróciła panika, gdy Akashi nie odpowiedział na pocałunek. Już chciał się cofnąć, ale tym razem nie pozwoliło mu na to ramię, które na powrót go objęło i dłoń we włosach. Dopiero wtedy Akashi uśmiechnął się przez pocałunek i oddał go, a Furihata zdał sobie sprawę z tego, że został wmanewrowany i przetestowany, to nie była tak naprawdę jego decyzja, by pocałować Akashiego. Wcale mu to nie przeszkadzało. Nie potrzebował kontroli, nie miał nic przeciwko by oddać inicjatywę, byleby mógł być trzymany w tych ramionach, byleby czuć te wargi na swoich własnych. Sam chwycił desperacko koszulkę na plecach Akashiego, by ten nigdzie nie odszedł. Bez sprzeciwu przekrzywił głowę, gdy dłoń we włosach tak nim pokierowała i tak samo bez oporu, a nawet z prawdziwą przyjemnością pozwolił pogłębić pocałunek. Kręciło mu się w głowie bardziej niż podczas tańca, kolana miał zupełnie miękkie.
Był szczerze zawiedziony, gdy został w końcu uwolniony od pieszczoty warg i języka. Spojrzał na Akashiego zamglonymi oczami, łapiąc powietrze przez rozchylone wargi. Akashi uśmiechnął się i przesunął kciukiem po dolnej wardze Koukiego, który z lubością przymknął oczy pod wpływem dotyku.
Furihata o mały włos by się przewrócił, pozbawiony nagle podparcia drugiego chłopaka.
– Dziękuję za taniec, to była prawdziwa przyjemność – powiedział Akashi z uśmiechem, robiąc krok do tyłu. – Jeżeli chcesz więcej, to będziesz już musiał sam przyjść do mojego pokoju.
Furihata nie był pewien, czy dreszcz, który przebiegł mu po plecach, wynikał z lęku, czy ekscytacji. Chyba będzie musiał się do tego przyzwyczaić. Uśmiechnął się. To było dokładnie to samo uczucie, które towarzyszyło mu przy horrorach. 
– Do zobaczenia, Akashi – powiedział i wiedział, że mówi prawdę. Przyjdzie do Akashiego. Nie mógłby nie przyjść. Chyba się od niego uzależniał.
Akashi odpowiedział jedynie przelotnym, ale szczerym uśmiechem. Zabrał telefon i zostawił Koukiego samego. Jednak przez cały czas czuł na sobie jego spojrzenie. Jego i jeszcze kogoś.
– Ładnie to tak podglądać, Tetsuya? – zapytał pustą przestrzeń.
– Cieszę się twoim szczęściem, Akashi-kun – odpowiedział jeden z cieni spokojnym głosem.
A Akashi zdał sobie sprawę z tego, że faktycznie... W tej chwili czuł się szczęśliwszy niż po jakimkolwiek wygranym meczu.



wtorek, 26 maja 2015

[SnK]Loading...

To krótkie opowiadanie powstało oryginalnie z innymi bohaterami, jako nagroda w konkursie na dA i było z bohaterami należącymi do zwycięzcy. Jako opowiadanie z tymi bohaterami niezbyt mi wyszło, niestety nie uchwyciłam charakterów postaci odpowiednio, ale uznałam, że co ma się tekst marnować. Pomyślałam, pokombinowałam, nieco pozmieniałam i tak o to prezentuję wam one-shota LevixEren w AU.
Uwaga seksy na przodzie.
A i żeby nie było zaskoczenia względem imienia Levi stosuje deklinację użytą w polskich tłumaczeniu SnK.
Smacznego :)

Targ w południowej części Trostu był jednym z miejsc, nad którym okupujący dystrykt Tytani, nie byli w stanie zapanować. Nie pojawiali się w okolicy, chyba że w zbrojnym konwoju, a i wtedy nie zostawali na miejscu zbyt długo. Rozpędzali tłum i odjeżdżali. Targ jednak szybko wracał do swojego rytmu. Nawet krew tych, którym nie udało się schować, nie zdążyła wsiąknąć między kamienie, a samochody z otwartymi pakami, wózki z byle jak ułożonym towarem, skrzynki, płachty na nowo wszystko przykrywały.
Levi Ackerman, były kapitan, obecnie członek ruchu oporu, nienawidził tego miejsca. Tutaj gorąc lejący się z nieba był jeszcze bardziej uciążliwy. Koszula lepiła się do pleców, po skroniach spływał pot i nie było sensu go nawet wycierać. Głowa już po chwili zaczynała boleć od ciągłego hałasu i pokrzykiwań, które łączyły się w jedną niezrozumiałą kakofonię. Żołądek przekręcał się od zbyt wielu zapachów. Gorzkie przyprawy, stare mięso, słodka zgnilizna, ostry pot. Do tego tłum, który przelewał się chaotycznymi alejkami. Levi czuł się w tym tłumie bardziej odsłonięty niż na dachu wieżowca. Dlatego czujne szare oczy przeskakiwały z twarzy na twarz, wypatrując ewentualnego zagrożenia, dłoń cały czas spoczywała na ukrytej pod płaszczem torbie. Gdyby mógł sobie pozwolić, to by nie ruszał się z ich kryjówki, ale nie mógł... nie mogli.
Zerknął przez ramię na idącego za nim krok w krok Erena. Ten właśnie odgarnął z czoła mokre kosmyki brązowych włosów. Chłopak wyglądał nieco blado, jednak w seledynowych oczach wciąż widoczna była pewność siebie, granicząca z butą - cokolwiek by się nie działo i tak wyjdzie z tego obronna ręką. Levi zastanawiał się, co by musiało się stać, żeby dzieciak - niby dwudziestoparolatek, ale dla Levia o piętnaście lat starszego wciąż gówniarz - w końcu zrozumiał, że wcale nie jest nieśmiertelny? Chociaż z drugiej strony, może lepiej, by nigdy do czegoś takiego nie doszło.
Eren coś powiedział, ale w tym samym czasie dwóch sprzedawców obok postanowiło wydrzeć się na całe gardła, więc do Santiago nie dotarło, ale domyślił się, czego chłopak chciał. Wskazał tylko dłonią na samochód kawałek dalej z bocznymi drzwiami otwartymi na oścież. Na ziemi przed rozłożone były jakieś szmaty, ubrania, tanie błyskotki. Siedzący na pace mężczyzna podniósł wzrok, gdy do niego podeszli. Nie wyglądał na zbytnio zainteresowanego, a może nawet na lekko zirytowanego, że ktoś mu przeszkadza w po południowej drzemce - niezbyt profesjonalne zachowanie, jak na sprzedawcę. Jedną dłonią podrapał się po spalonym, wielkim nosie, z którego schodziła skóra, druga schowana była w fałdach wielu warstw ubrania, pewnie trzymała ukrytą tam broń.
- My do Javiera - Levi musiał niemalże krzyknąć.
Sprzedawca uśmiechnął się, pokazując szereg nadpsutych zębów i pokiwał głową nagle ucieszony. Pogładził długą brodę.
- Tak, tak, Javier mówił, że przyjdzie taki mały mężczyzna i nieopierzony dzieciak. - Levi przewrócił tylko oczami na określenie "mały". - Wejdźcie, wejdźcie - powiedział wciąż uśmiechnięty i pomachał dłonią w stronę paki samochodu.
Levi wskoczył na tył i pomógł Erenowi.
- Kapitanie - szepnął chłopak z lekkim uśmiechem.
Starszy mężczyzna zostawił to bez komentarza i poszedł przed siebie. Odsunął na bok płachtę ciężkiego materiału, która wisiała po drugiej stronie wozu i wszedł do ciemnego korytarza. Zaraz poczuł, jak Eren chwyta go za przedramię, chyba sam nie do końca świadomy gestu. Może Levi by rzucił jakiś złośliwym tekstem, gdyby sam nie odczuwał niepokoju. Nie był to pierwszy raz, gdy był w siedzibie Javiera, ale ten fragment ciemnego korytarza zawsze był najbardziej nieprzyjemny. Wszystkie zmysły wręcz krzyczały, że jest obserwowany i na muszce.
Nie musieli pukać w drzwi na końcu korytarza. Otworzyły się same z przeciągłym skrzypnięciem. Przez chwilę obaj stali oślepieni nagłym światłem. Potrzebowali kilku mrugnięć by przywyknąć do ostrego światła jarzeniówek. Pomieszczenie było spore, jednak przez szeregi grubych kolumn, stoliki i skrzynie poustawiane pomiędzy nimi traciło na wolnej przestrzeni, za to zyskiwało wiele na obronności. Kręciło się w nim kilkanaście osób, jednak żadna się nimi zbytnio nie zainteresowała. Cóż, skoro zostali wpuszczeni przez strażnika na zewnątrz i nie zostali zastrzeleni w korytarzu, znaczyło, że są oczekiwani.
- Ackerman, mój przyjacielu! - zawołał gospodarz, Javier, uśmiechając się szeroko i prezentując rząd równych, białych zębów. Szedł z ich stronę z rozłożonymi ramionami. - Moje serce raduje się, widząc cię w zdrowiu! Widać łaska Pana ci sprzyja.
Levi nie był tak entuzjastycznie nastawiony do spotkania. Stał z miną, która mogłaby skisić mleko i ze skrzyżowanymi ramionami na piersi. Gospodarz niezbyt się tym przejął, pokręcił głową pobłażliwie.
- Ach Ackerman, Ackerman - powiedział ze zmartwioną miną i westchnął teatralnie - musisz nauczyć się lepiej traktować ludzi, którzy mają dla ciebie zawsze tyle ciepła w sercu. Inaczej zostaniesz na starość smutny i samotny.
- Przemyślę to - mruknął Levi, ale Javier już go nie słuchał.
- A to pewnie twój habibi - powiedział tylko z cieniem złośliwości. Habibi, stare określenie pomiędzy mężczyznami znaczyło bliskiego przyjaciela, a pomiędzy kobietą i mężczyzną ukochanego. Eren tylko nieznacznie się zarumienił na takie określenie. - Dobrze, dobrze. Przyjaciele Ackermana są również przyjaciółmi Javiera. Śliczny, jak mi opowiadano - dodał już szeptem, pochylając się z uśmiechem w stronę Erena.
Chłopak nie potrzebowałby żadnych wcześniejszych opowieści, by wiedzieć, że Javier - nikt nie znał jego nazwiska - nie jest człowiekiem, któremu można tak naprawdę zaufać. Wystarczyło spojrzeć w te ciemne, chłodne oczy, by zdać sobie sprawę, jeżeli uznałby to za odpowiednio opłacalne sprzedałby cię twojemu największemu wrogowi, a później sprzedałby tego wroga twojemu najlepszemu przyjacielowi, w końcu nie ma to jak podwójny zysk. Eren miał szczerą ochotę przylać gościowi prosto w uśmiechnięty ryj, chyba Javier to zobaczył, bo tylko się zaśmiał i poklepał chłopaka po ramieniu.
Eren był bardziej niż świadomy ich położenia, dlatego, chociaż wnętrzności skręcały się na myśl, że współpracują z tym gościem, rozumiał Levia. Tylko Javier był w stanie załatwić im to, czego potrzebowali w tak krótkim czasie bez zadawania niepotrzebnych pytań. Ceną było ryzyko. Jednak ryzyko było wszystkich, co znali, od kiedy dołączyli do ruchu oporu. A jeżeli dzisiaj wszystko dobrze pójdzie, to nie będą musieli tym już martwić. Jeżeli...
- Javier - warknął Levi, ewidentnie niezadowolony z poufałości, na jaką pozwalał sobie Javier względem Erena. - Nie mamy czasu na pogaduszki.
- Ach tak czas, czas. Tylko Śmierć ma go wystarczająco dużo - powiedział filozoficznie i pokiwał głową. - Chodźcie, chodźcie przyjaciele. Javier wszystko dla was przygotował.
Poprowadził ich do piwnic, w których w końcu można było odetchnąć od wszechobecnego upału i tutaj wreszcie nie docierały już żadne dźwięki i zapachy z Targu. Zamiast tego był inny zapach, słodkawo-mdły, osiadający na wargach i języku. Eren wolał nie wiedzieć, czego to był zapach, z drugiej strony pojawiające się tu i ówdzie rdzawe plamy same podsuwały podpowiedzi.
Javier otworzył drzwi i wielkopańskim gestem zaprosił ich do środka.
- Wszystko, czego sobie życzyliście - powiedział, gdy weszli, a Levi od razu przypadł do stojącego na środku sprzętu. - To piwnica pod sąsiednią opuszczoną kamienicą, nikt wam nie będzie tu przeszkadzać. Obietnica Javiera, obietnica przyjaciela - powiedział z uśmiechem. "Gówno prawda" miał wręcz wymalowane na czole.
- Jesteśmy wdzięczni za twoje poświęcenie - powiedział Eren sam zaskoczony tym, jak łatwo można było wpaść w taką retorykę.
- Dla przyjaciół wszystko - powiedział, zamykając drzwi.
- Ta i dla pieniędzy, które ci dałem, sprzedawczyku - mruknął pod nosem Levi, zamykając drzwi na wewnętrzny zamek.
Wrócił do sprzętu. Dwa stare monitory ustawione na prostokątnych stacjach, dwa toporne 3DM'y, pełno kabli. Wszystko oświetlone pojedynczą, nagą żarówką
Eren ściągnął płaszcz rzucił na podłogę w rogu i usiadł na nim. Oparł się o chłodną ścianę. Zerknął jeszcze na Levia, ale ten był już pochłonięty maszynami. Wyciągał z torby te podzespoły, których załatwienia nie mieli zamiaru powierzać Javierowi. Może byli zdesperowani, ale chcieli mieć cień szansy, żeby przeżyć.
- W sumie zastanawiam się, ile w tym pomyśle jest głupoty - mruczał bardziej do siebie niż do partnera, bo ten właśnie wybebeszał jednego 3DM'a - a ile desperacji.
3DM był sprzętem pozwalającym na pełne wejście w Sień w dowolnym punkcie w obrębie wewnętrznych Murów.
- A może obu po trochu - mruczał dalej.
Jeżeli wszystko pójdzie dobrze uciekną przed Tytanami, jeżeli nie, usmażą sobie mózgi. Mieli zamiar zrobić coś, czego nikt inny nie próbował. Wejść w Sieć poza Murami, a tam czekał na nich nieznany i przede wszystkim nieuporządkowany świat.
- A może to zwykłe szaleństwo - dodał już z nutką niepokoju, widząc raczej rzadki i przez to odrobinę przerażający uśmiech na ustach Levia.
- Przestań jęczeć - odezwał się Levi, dowodząc, że jednak słuchał chłopak.
- Naprawdę myślisz, że to zadziała? - zapytał Eren, podchodząc do mężczyzny. Klęknął obok. Nie żeby nie ufał w umiejętności partnera. Nie raz miał okazję zobaczyć, jakie cuda potrafi zdziałać ze sprzętem Zresztą skłamałby, gdyby powiedział, że nie czuje pewnej ekscytacji na myśl o próbie wydostania się poza trzeci Mur Sieci. Jednak strach pozostał.
- Taką mam nadzieję, nie chciałbym, żeby moim ostatnim wspomnieniem było twoje jęczenie - powiedział Levi, włączając komputery z podłączonym do nich dyskiem zewnętrznych z odpowiednimi programami.
Na ekranach pojawiły się jaskrawe znaki. Eren rozumiał je tyle o ile, ale nie on tutaj był specjalistą od tych spraw. Spojrzał na Levia, który sprawnie odłączał i podłączał podzespoły w drugim 3DM'ie. Przyjrzał mu się uważnie. Tym orientalnym nieco skośnym oczom, teraz skupionym na urządzeniu w dłoniach. Zmarszczonych brwiach, spierzchniętych ustach zaciśniętych w wąską linię. Delikatnym rysom twarzy i drobnej budowie, po której ciężko by było rozpoznać w nim jednego z najbardziej niebezpiecznych żołnierzy ruchu oporu.
- Naprawdę? Zawsze wydawało mi się, że lubisz moje jęki – odezwał się Eren i zaraz spuścil wzrok nieco zawstydzony własnymi śmiałymi słowami.
Levi podniósł wzrok, w jego oczach coś zaiskrzyło, ale zaraz zgasło.
- Nie ma czasu na takie żarty - mruknął, wracając do elektroniki.
Eren jednak chwycił jego twarz w dłonie i zmusił, by na niego spojrzał.
- Ale jak nie teraz, to kiedy? - zapytał przez nagle ściśnięte gardło, uświadamiając sobie boleśnie, że to prawda. Być może teraz były ich ostatnie chwile spędzone razem w ten sposób, bo nawet jeżeli im się powiedzie, nie wiedzieli kiedy i czy kiedykolwiek uda się wgrać ich osobowości w ciała.
Levi też to rozumiał, ale naprawdę nie mogli sobie pozwolić na opóźnienia. Dlatego pomimo pokusy wykorzystania tej odrobiny czasu, odwrócił wzrok. Jednak Eren nie miał zamiaru po prostu odpuścić, nie teraz. Chwycił mężczyznę za kark i zaraz przylgnął do ust, desperacko i zachłannie, nie dając mu możliwości ucieczki, niemo błagając, żeby odpowiedział.
Odpowiedział, chociaż cały jego zdrowy rozsądek krzyczał, że to głupota. Nie potrafił odmówić temu dzieciakowi. Poza tym sam tego chciał, naprawdę. Tylko w takich momentach nie musiał nic mówić, a mógł jakoś pokazać Erenowi, że mu na nim zależy. Objął chłopaka wokół szczupłej talii i pociągnął na swoje uda.
Elektronika, w tym momencie zupełnie zapomniana buczała cicho, gdzieś pomimo ścian i ziemi dało się dosłyszeć hałas Targu. W tej chwili żaden o tym nie myślał. Teraz liczył się pocałunek już spokojniejszy, głębszy. Języki oplątywały się wokół siebie w sensualnym tańcu budzącym dreszcze i wewnętrzny gorąc, który rozlewał się po ciele rozkoszną falą. Poruszał biodrami, by ocierały się o drugie w powoli przyspieszającym rytmie. Kierował dłońmi, by niecierpliwie rozpinały guziki kamizelki i koszuli. Wydobywał z ust westchnięcia, gdy palce zacisnęły się na różowym sutku, a biodra docisnęły się mocniej do siebie, poszukując mocniejszych doznań. Na chwilę cała wojna, okupacja, ich szalony plan przestały się liczyć. Dla nich to była ostatnia chwila przed końcem ich świata, który miał nadejść szybciej, niż którykolwiek by sobie tego życzył.
Spieszyli się by w tej krótkiej chwili gestem - palcami wbijającymi się w skórę pożądliwie, ustami przygryzającymi wargę, dłońmi we włosach - przekazać to, na co zabrakło czasu i odwagi, żeby powiedzieć na głos. Spieszyli się, żeby raz jeszcze posmakować się wzajemnie.
Eren pchnął Levia na podłogę. Sam odpiął pasek i guziki spodni, ściągnął je niecierpliwym szarpnięciem razem z bielizną, czując przy tym rumieniec zalewający policzki. Został w samej rozpiętej, białej koszuli, nieco za dużej na jego drobne ciało. Levi w ogóle to nie przeszkadzało, chłonął widok nad sobą zamglonymi z pożądania oczami, dłonie same powędrowały do ud i potem na biodra chłopaka.
- Lubisz, to co widzisz, staruszku? - zapytał Eren z lekkim uśmiechem.
- Za dużo gadasz, smarkaczu - powiedział Levi niskim, schrypniętym głosem, przyciągając chłopaka za kark do pocałunku, przecież by nie przyznał, że owszem, bardzo podobało mu się, to co widział.
Wbił palce w napięte tyłek i zaraz zamruczał z głębi gardła, gdy Eren poruszył biodrami samemu wzdychając głośno, doznanie o wiele pełniejsze, gdy uwolnił się z jednej warstwy. Jego dłonie pracowały przy pasku mężczyzny. Jednak za bardzo był już podniecony, jego mózg przestawał z nim współpracować. Czuł rumieniec bijący ciepłem na policzki i kark. Zwłaszcza, gdy jedna z dłoni mężczyzny wsunęła się między pośladki, palce znalazły zaciskające się nerwowo wejście. Zamruczał w pocałunku. Podrażniły się z nim i zostawiły. Erwn mógł tylko spojrzeć na Levia z wyrzutem, zaraz jednak uśmiechnął, gdy te same palce znalazły się przed jego ustami. Wysunął język i powoli je oblizał, nie spuszczając wzroku z twarzy kochanka, który obserwował go równie uważnie spod przymkniętych powiek. Spomiędzy rozchylonych warg wydobywał się drżący, gorący oddech. Zaraz drgnęły do uśmiechu, gdy chłopak wziął palce do ciepłych, wilgotnych ust i zaczął je lekko ssać, owijając wokół nich język. Obaj przymknęli z lubością oczy. Dłonie Erena wciąż walczyły z paskiem i z zapięciem spodni mężczyzny.
Zwyciężył w tym samym momencie, gdy palce zostały zabrane z jego ust z mokrym, lubieżnym dźwiękiem.
Do poszumu elektroniki i odległych krzyków dołączyły westchnięcia i przeciągłe jęki, gdy palce znalazły się w ciepłym, miękkim wnętrzu i zaczęły poruszać się pośpieszne, a gorące, wilgotne ciało, uwolnione z niepotrzebnych ubrań otarło się o drugie równie twarde i gotowe.
- Le...ee... - jęknął Eren, nie mogąc zmusić ust do większej współpracy.
Poruszał biodrami bez rytmu, samemu nie wiedząc, którego doznania - palców pieszczących jego wnętrze, czy drugiego członka ocierającego się o jego - pragnie bardziej.
Levi rozwiązał ten dylemat za niego. Zabrał dłoń, chwycił chłopaka za biodra i wstał gwałtownie z zadziwiającą dla jego postury siłą. Eren jeszcze jęknął zaskoczony i objął nogami pas kochanka, a ramionami tors. Wgryzł się w bark, gdy został przygnieciony do ściany. Usłyszał cichy syk bólu Levia i zaraz jego usta zostały zamknięte w zachłannym pocałunku, który zabrał przeciągły jęk ni to rozkoszy ni to bólu, gdy został wypełniony jednym, odrobinę zbyt pośpiesznym pchnięciem.
Powietrze dookoła zrobiło się gorące, wypełnione dzikim, desperackim pożądaniem. Jęki i pomruki już żaden sposób niekontrolowane odbijały się echem w pustej piwnicy. Eren mógłby przysiąc, że gdzieś w oddali słyszał bębny. Grały pośpiesznie, tak jak oni pośpiesznie i trochę byle jak się kochali. Nie mieli czasu na więcej. Po raz kolejny Eren boleśnie uświadomił sobie, że coś się kończy. Chyba, pomimo zasłaniającej wszystko rozkosznej mgły, chciało mu się płakać. Przylgnął jak najbliżej do silnego ciała, wbił paznokcie w plecy, zrozpaczonym spojrzeniem błagał o kolejne pocałunki, próbując przekonać nimi samego siebie, że wszystko będzie dobrze. Dopóki Levi będzie przy nim, nic nie może pójść źle. Musiał w to wierzyć.
- Levi - szepnął pomiędzy pospiesznymi oddechami. - Ja... ja... - Więcej nie zdołał powiedzieć, bo kolejne mocne pchnięcia na powrót zatopiły go w czerwoną mgłę. Czuł zbierający się w podbrzuszy uścisk.
- Wiem. - Gorący ledwo słyszalny szept tuż przy uchu. - Ja ciebie też.
To wystarczyło, żeby w końcu spełnienie przelało się przez niego. Ścisnęło na chwilę i uwolniło w pulsującej białej ekstazie. Zresztą nie tylko jego. Przez chwilę nie mógł oddychać, gdy Levi jeszcze mocniej przycisnął go do ściany wypełniając go po raz ostatni z pełnym ulgi pomrukiem.
Nie tak odległy dźwięk bębnów razem z krzykami dotarł do nich, gdy łapali oddech i obaj w jednej chwili uświadomili sobie, że to bynajmniej nie bębny.
Levi w jednej chwili znalazł się przy komputerach, zaczął wpisywać komendy. Jeden z bizajów założył na głowę, drugi wyciągnął w stronę Erena właśnie zapinającego koszulę.
- Pamiętasz o współrzędnych? - zapytał Levi, siadając pod ścianą.
- Pamiętam, że za chwilę będę podłączony do twojego mózgu. Muszę się przygotować na najgorsze przeżycie tej wojny - powiedział z lekkim uśmiechem, siadając obok mężczyzny i zakładając 3DM. Ubieraniem bielizny i spodni już nie kłopotał.
- Zmiażdzę ci łepek, jak orzecha, dzieciaku - mruknął Levi.
Spojrzał na chłopaka i przyciągnął go do ostatniego, krótkiego pocałunku. Wrócił do komputerów. Wpisał ostatnią komendę.
Integrowanie.
W tym momencie nawet po Levim dało się zauważyć niepokój. Zgadzał się z Erenem, to co robili było zbyt bliskie szaleństwa, ale nie mieli wyboru.
Gdzieś nad ich głowami rozległ się stukot kilku par ciężkich butów. Ktoś coś krzyknął.
Transfer rozpoczęty.
Eren chwycił się kurczowo przedramienia Levia. Wbił palce tak mocno, że pewnie zostawiłby ślady.
Ładowanie 14%. Ładowanie 17%.
Dźwięk ludzi zbiegających po schodach. Uderzenia do drzwi obok.
Ładowanie 37%. Ładowanie 43%.
Uderzenie w drzwi.
- Otwierać Żanadarmeria! - wrzask tuż za nimi i kolejne uderzenie.
Ładowanie 68%. Ładowanie 74%.
Po kilku uderzeniach widać, że zamek zaraz pójdzie. Eren zamknął oczy, zastanawiał się, czy strach, który odczuwa jest jego, czy Levia.
Ładowanie 79%. Ładowanie 82%
Zamek w końcu puścił, drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, do środka wpadli milicjanci z wyciągniętymi i wycelowanymi pistoletami. Rozejrzeli, próbując rozeznać się w sytuacji. Jeden z nich zauważył komputery.
Ładowanie 89%. Ładowanie 95%.
Strzał. Krew, kawałki mózgu i fragmenty czaszki rozbryzgujące się na ścianie. Huk odbijący się echem.
Ładowanie przerwane, błąd zewnętrzny.
Kolejny strzał, po którym zapada absolutna cisza.


Ładowanie zakończone.

piątek, 22 maja 2015

[KnB]Swatki - scena po napisach

Zatem zapraszam na drugą scenkę z serii "Swatki po napisach", która jest fanfikiem do fanfiku, oryginał fanfiku do przeczytania tutaj. Tym razem są seksy! Mam nadzieję, że smaczne. Tutaj z góry proszę o wybaczenie ewentualnych błędów charakterologicznych, ale Kise i Kasamatsu nie są postaciami, które zajmują pierwsze miejsce w moim serduszku. Jakby co, proszę śmiało wytykać mi błędy, konstruktywna krytyka jest zawsze mile widziana.
Ze sprawy dodatkowych. Blog będzie żył. Znaczy będą się pojawiać na nim scenki właśnie tego typu, żadnych dłuższych opowiadań, ale pełno PwP nie tylko gejowego, więc jakby co zapraszam do obserwowania.
Druga sprawa tyczy się jeszcze "Swatek". Mam pomysł na scenkę z Akashim i Furihatą, pojawiła się wizja i nie mogę jej z głowy wyrzucić. Tylko teraz pytanie do ewentualnych fanów tego pairingu. Czy macie jakieś swoje wizje, co siedzi w głowie Furihaty? Bo jestem w stanie ogarnąć Akashiego, ale Furi jest zbyt mało znaną postacią, żebym go tak sobie ładnie ogarnęła. Z chęcią przyjmę wszelkie sugestie w tej kwestii :)
A teraz koniec pitu pitu, czas przejść do konkretów.
Smacznego życzę, drogie zboczuszki ;)

Dopiero ich drugi pocałunek był tym prawdziwym, wciąż odrobinę nieporadnym, ale prawdziwym. Dopiero przy nim, przy tej delikatnej pieszczocie warg i języków, obaj z całą siłą uświadomili sobie prawdziwość przed chwilą wyznanych uczuć. Kochali się. I w tym momencie żaden z nich nie zamienił by tego miejsca w ramionach drugiego na żadne inne, ewentualnie na takie, gdzie mogliby być jeszcze bliżej. Byli dla siebie jak ogień i paliwo, nie takie, które wybucha w jednym dzikim rozbłysku, ale płonie, spokojnie, dając ciepło i bezpieczeństwo. Tym właśnie byli dla siebie. 
Dla Kise Kamatsu był tym stałym punktem, który wskazywał drogę w ciemności, dzięki któremu wreszcie wiedział, kim jest i dokąd przynależy, że ma miejsce, do którego może wrócić. Dla takiego dzikiego kota, który nigdzie nie zagrzał miejsca, to był cud. Dla Kasamatsu Kise był jasnym płomieniem, wulkanem gorąca. Może dlatego tyle czas zajęło mu przyznanie się przed samym sobą do swoich uczuć. Obawiał się odrobinę tego płomienia, że się sparzy, że zginie w jego blasku. Ale teraz przytulony blisko, czując ciepło drugiego ciała, zastanawiał się, jakim sposobem mógł myśleć w ten sposób. 
Gdyby nie potrzeba tlenu trwaliby w tym pocałunku o wiele dłużej. Obaj odsunęli z niechęcią i tylko odrobinę, wciąż mogli czuć nawzajem swoje gorące oddechy. Doskonale widzieli lekko rozchylone, wilgotne i zaczerwienione wargi. To było pierwsze, na co obaj spojrzeli po powrocie z tej błogiej krainy i otwarciu oczu, dopiero później podnieśli wzrok i spojrzeli w sobie w oczy – mijając mimochodem zarumienione policzki – i było w nich wszystko, co wcześniej czy później musiało znaleźć ujście w prostych słowach "kocham cię" – szacunek, ufność, fascynacja i pożądanie, które przyciemniało tęczówki.
– Senpai, ja...  zaczął Kise i nie potrafił dokończyć zbyt zafascynowany oczami Kasamatsu i tym spokojnym wyrazem twarzy. A naprawdę chciał powiedzieć coś, może nie ważnego, ale niecierpiącego zwłoki.
Ciało powiedziało to za niego. Był to gest zupełnie nieświadomy, lekki ruch bioder, które domagały się kontaktu z drugim ciałem teraz, zaraz i dłonie, które same z siebie przesunęły się na zgrabne pośladki. Ruch, którego zaraz pożałował, gdy ciemne brwi w jednej chwili ściągnęły się w dobrze znanym grymasie. Kise już chciał zrobić krok do tyłu, bo o ile nie marzył o niczym innym, jak by być jak najbliżej swojego kapitana, to ostatnie czego pragnął, to go do siebie zrazić jakimś gówniarskim zachowaniem.
Zdziwił się. Naprawdę się zdziwił, gdy Kasamatsu chwycił go za nadgarstek i uśmiechnął demonicznie. Uśmiech ten kojarzył się Kise tylko jednym – z żądzą zniszczenia przeciwnika i rozniesienia go na kawałki.
– Oj, Kise – powiedział Kasamatsu. - Chyba nie masz zamiaru się wycofać, po tym co zrobiłeś, co? Chyba muszę cię nauczyć, że jak się powiedziało A, to trzeba również powiedzieć B. Zresztą zabiłbym cię, gdybyś mnie tak zostawił. – Przy tych słowach położył trzymaną dłoń Kise na swoim kroczu. Na co ten mógł jedynie otworzyć usta i się nieśmiało zarumienić. – Smarkacz – skomentował Kasamatsu, ale z wielce ubawionym uśmieszkiem i zwyczajnie pociągnął Kise za sobą.
Młodszy chłopak tylko przez chwilę czuł się nieswojo, szybko na jego ustach pojawił się uśmiech podobny do tego goszczącego na ustach jego senpaia. W sumie nie było w zachowaniu Kasamatsu niczego zadziwiającego, zawsze był tym, który dowodzi i nawet jeżeli zdarzały mu się napady nieśmiałości, to w tym momencie Kise był pewien, że były one po części na pokaz. Kasamatsu pod bardzo kruchymi pozorami skrywał perwersyjną duszę. To się dobrze składało, bo Kise miał dokładnie tak samo. 
Nawet jeżeli wzbudzili jakieś zamieszanie na terenie ośrodka, to się tym zupełnie nie przejmowali. Tak samo jak tym, że ktoś mimo wszystko może ich zobaczyć na piętrze, gdy Kise nie mógł już dłużej wytrzymać i przyparł Kasamatsu do jakiś drzwi i zaczął zachłannie całować. W tym pocałunku był już tylko płomień pożądania. Przygryzł wargę senpaia, wsunął dłonie pod koszulkę, w zamian Kasamatsu ścisnął jego pośladki. Przyjemny pomruk wyrwał się jednocześnie z obu gardeł. Kolejne spojrzenie w przymglone oczy i wiedzieli – nie dotrą do swojego pokoju, który znajdował się na końcu korytarza.
Któryś przez przypadek dotknął klamki.
Drzwi się otworzyły i Kasamatsu poleciał do tyłu, wylądował na ziemi, a Kise prosto na nim. Żaden z nich nie poświęcił setnej sekundy czasu, na zorientowanie się, w jakim właściwie pokoju są. Nikt nie krzyknął, nikt nie chrapał, znaczy ktoś wyszedł i zapomniał zamknąć drzwi na klucz. Nie mieli zamiaru narzekać. Kise tylko kopnął drzwi, które zamknęły się z trzaskiem i zaraz jego twarz została chwycona  i przyciągnięta do kolejnego pocałunku. Ten był nieco wolniejszy, obaj byli przeświadczeni, że mają cały czas wszechświata dla siebie nawzajem. Wargi muskały o siebie, sprawiając, że wszystkie włoski na ciele stawały dęba. Języki oplatały się o siebie namiętnie. Żaden z nich nie czuł potrzeby udowodnienia swojej wyższości – w miłości nie o dominację chodzi – za to obaj próbowali w tym pocałunkach przekazać to, na co nie starczyło czasu czy śmiałości, by powiedzieć na głos – wdzięczność, przywiązanie i odrobinę niepewności względem tego, co to wszystko ze sobą niosło.
Dla obu było to pierwsze doświadczenie tego typu. Erotycznej fascynacji drugim mężczyzną i namiętności zrodzonej z pełnej pasji miłości, ale na szczęście w tej kwestii doświadczenie wcale nie było potrzebne. Wystarczyły chęci i instynkt, które już kierowały dłońmi, wślizgującymi się pod ubrania, by poczuć gorąc skóry. Nogami, które rozłożyły się i zaraz splotły za pośladkami, przyciskającymi bliżej jedno krocze do drugiego. W końcu poruszające biodrami w tym sensualnym rytmie, od którego usta otwierały się zaskoczone, by złapać powietrze, którego nie starczało dziko bijącemu sercu.
Kise przesunął dłonią po umięśnionej łydce, musnął delikatną skórę za kolanem i wbił palce w soczyste udo. Tylko to wciąż było za mało. Chciał więcej, poczuć więcej ze smaku Kasamatsu, bo zapach, który go otaczał doprowadzał go do czystego szaleństwa. Dzielące ich warstwy materiału zaczęły irytować, bo nawet jak dociskał biodra z całej siły, to wrażenie były niewystarczające, a może nawet było to jeszcze bardziej frustrujące, bo czuł, że nie jest w swoim podnieceniu osamotniony. Podniósł się gwałtownie.
– Co ty... – zaczął Kasamatsu oburzony, ale nie zdążył dokończyć, bo Kise chwycił go niczym pannę młodą. Tym razem to był moment, gdy starszy chłopak oblał się rumieńcem. 
Został zaniesiony do łóżka, a potem na nie bezceremonialne rzucony. Już chciał zaprotestować, że to nie tak traktuje się starszych od siebie, ale zamilkł, widząc wyraz twarzy Kise. Zamilkł i poczuł, że w jednej chwili robi się bardziej podniecony, chociaż mógłby przysiąc, że to niemożliwe. Kise miał niezwykle poważną minę. Widział taki wyraz twarzy u niego tylko w chwili, gdy absolutnie oddawał się grze, gdy przestawało się liczyć cokolwiek innego. I teraz to skupione spojrzenie spod długich rzęs było skierowane na niego. 
W tym momencie dla Kise liczył się jedynie Kasamatsu, leżący na łóżku, lekko podniesiony na łokciach z rozłożonymi, ugiętymi w kolanach nogami. Krótkie spodenki zjechały w dół i w szerokiej nogawce widać było fragment ciemnych, obcisłych bokserek. Koszulka  podjechała do góry, ukazując fragment apetycznego brzucha, który Kise miał ochotę wycałować – nawet czuł jak mu się ślinka zbiera.
– Jesteś piękny, senpai – szepnął zafascynowany.
Kasamatsu nagle zawstydzony tak bezpośrednim komplementem odwrócił tylko wzrok i się zarumienił. Jednak zaraz wrócił spojrzeniem do drugiego chłopaka, gdy poczuł jak ugina się materac. Kise skradał się do niego na czworaka, Kasamatsu doskonale widział w dekolcie koszulki jego wyrzeźbioną klatę. Przez chwilę myślał, że ten widok powinien zadziałać na niego trzeźwiąco, przecież były tam same twarde mięśnie, żadnych miękkich piersi, w które można się wtulić, a do których przecież się do tej pory masturbował. Żadne otrzeźwienie nie przyszło, za to uświadomił sobie, jak bardzo chce się pobawić tymi różowymi, drobnymi sutkami, przygryźć je, polizać. I w tej chwili nie wydawało mu się to w żaden sposób niewłaściwie. Przecież to był Kise Ryota, jak można było na niego patrzeć i go nie pożądać? W każdym razie Kasamatsu go pożądał, chciał go teraz, zaraz, już. Chwycić w garść te złote włosy, wydobyć z ust jęki i westchnięcia – sam był nieco zdziwiony śmiałością własnych myśli i ich zachłannością.
Kise widział to doskonale, przecież był mistrzem obserwacji innych ludzi. Jednak nie dał Kasamatsu tego, czego ten chciał, chociaż bogowie sami wiedzieli, ile siły woli go to kosztowało. Przyklęknął pomiędzy nogami kapitana. Leniwym ruchem gładził odsłoniętą łydkę. Z każdym ruchem docierając nieco dalej – do kolana, muskając udo, pieszcząc jego wnętrze i patrząc ze szczerą fascynacją jak jego senpai odrzuca kolejne pozory samokontroli. Nie przejmował się wściekłymi spojrzeniami, jednak, gdy wśród nich pojawiło się na ułamek sekundy takie błagalne, nie mógł odmówić. Chwycił nogę Kasamtsu i położył sobie na ramieniu. Całował łydkę która poruszała się spazmatycznie.
– Senpai – szepnął Kise, muskając wargami napiętą skórę. – Po tej imprezie – mówił dalej, nie zaprzestając pieszczoty. – Miałem sen. – Rozglądał się po pokoju, szybko orientując się, gdzie właściwie wylądowali. Idealnie. Kasamatsu nie dał żadnej koherentnej odpowiedzi, ale Kise jej nie potrzebował. Dotarł z pocałunkami do kolana kapitana. Liznął niespiesznie w zgięciu i spojrzał na ukochanego chłopaka. – Śniłeś mi się, senpai – przyznał bez ogródek, a na samo wspomnienie tego snu poczuł, jak drga entuzjastycznie. – Miałeś na sobie pończochy i krótką spódniczkę – ostatnie słowa wypowiedział ciszej, nieco wstydząc się własnych fantazji, a jednocześnie w żaden sposób ich nie żałując.
Kasamatsu podniósł się na łokciach nagle wyciągnięty z błogostanu pieszczoty, jednak nie był to bynajmniej powrót wielce nieprzyjemny. Raczej spowodowany ciekawością. Przekrzywił głowę i uśmiechnął się.
– Fantazjujesz o mnie w pończochach, Ryota? – zapytał zaciekawiony i tylko pomyślał, "jakie to słodkie", gdy Kise zarumieniony odwrócił wzrok, nawet się zbytnio nie zastanawiał, jak dziwnie ta myśl brzmiała. – Szkoda, że nie mamy możliwości jej spełnić... – rzucił i faktycznie poczuł się szczerze zawiedziony. Jakkolwiek dziwna była to fantazja, była to fantazja Kise i Kasamatsu nie miałby nic przeciwko by ją spełnić. Jednak zaraz poczuł się nieco niepewnie, gdy Kise spojrzał na niego błyszczącymi, odrobinę dzikimi oczami i uśmiechnął się szeroko.
- Zastanawiałeś się może senpai w jakim pokoju wylądowaliśmy? – zapytał rozbawiony.
Dopiero teraz Kasamtsu rozejrzał się na boki. Dojrzał jakieś bibeloty na szafkach nocnych, stanik na oparciu krzesła, lusterko, szczotkę. Szybko próbował sobie przypomnieć, czy widział gdzieś trenerkę Seirin i managerkę Toou, ale chyba ostatni raz widział je na śniadaniu, resztę czasu i uwagi zajął mu Kise. Kise, który wstał i zaczął bezczelnie przeszukiwać szuflady i szafki.
– Chyba nie myślisz... - zaczął protestować Kasamatsu, ale został uciszony najpierw jedną, a potem druga pończochą rzuconą prosto w twarz. – Ty smarka... – tego też nie dokończył, bo uciszyła go krótką spódniczka, zaraz po niej bluzeczka. – Ryota – mruknął  z groźbą czającą się w głosie, jednak wszelka irytacja zniknęła w jednej chwili, gdy ściągnął z twarzy ubrania i zobaczył minę Kise.
Chłopak wpatrywał się w niego wielkimi, błyszczącymi oczami słodkiego kociaka i z tak oczywistym błaganiem wymalowanym na twarzy, że tylko największy skurwiel by mu odmówił. Dla Kasamatsu kociak-Kise był niemalże zabójczy... Kociak-Kise. Kise z kocimi uszkami i ogonkiem, z obróżką z dzwoneczkiem. 
Kise nieco się zaniepokoił szerokim, nieco szaleńczym uśmiechem, który pojawił się na ustach kapitana. Zwłaszcza, że nie spuszczał przy tym z niego spojrzenia, więc cokolwiek się działo w głosie Kasamatsu, Kise będzie ofiarą.
– Szkoda by było zmarnować okazję – zamruczał niemalże Kasamatsu, podnosząc się i zbierając ze sobą ubrania. Musnął usta Kise. – Jednak moja zemsta będzie słodka, Ryota – szepnął takim tonem, że Kise nie mógł się już doczekać tej zemsty. – Ale teraz, czekaj grzecznie – powiedział i pchnął młodszego chłopaka na łóżku i poszedł do łazienki.
Kise odprowadził senpaia, nie do końca wierząc w to, co właśnie się działo. Kasamatsu Yukio, jego senpai i kapitan, właśnie przebierze się dla niego w pończochy i spódniczkę, a potem... potem oni będą.... Oświecenie trzasnęła o niego mocno i trzeźwiąco, resztki rozsądku zawołały, machając chustką na pożegnanie, "gumki i lubrykant, bez tego seksu nie będzie". Kise wpadł w niemalże w panikę. Nie było najmniejszej mowy, żeby przerwali, bo czuł, był pewien, że jeżeli nie wykorzysta tej okazji teraz, to przez długi czas będzie mógł się obyć smakiem. O mały włos nie krzyknął z rozpaczy. Kolejny rzut oka po pokoju. Byli w babskim pokoju, więc z jakimś balsamem, oliwką czymkolwiek tego typu nie powinno być problemu, ale gumki. Jaka była szansa, że Momoi albo Aida mają takie rzeczy. Rzucił się ponownie do przeszukiwania szuflad, ale nic nie znalazł. Teraz był już bliski płaczu, już nawet pociągał nosem. Wtedy zobaczył ostatnią deskę ratunku, niczym studnię na pustyni – kobieca torebka! Rzucił się na nią jak wygłodniałe zwierzę. Nie był pewien, do której z dziewczyn należała, ale podejrzewał Momoi. Grzebał w niej, wyciągnął klucze, szczotkę do włosów, portfel, otwieracz do piwa, parasolkę, książkę, podpaski, majtki – czyste – bandaż, wykałaczki, scyzoryk, gaz pieprzowy, krem do rąk, kupę paragonów i innych karteluszek, zeszyt, pustą butelkę po wodzie, karty do gry, szczoteczkę do zębów, grzebień – po kiego licha był jej grzebień, jak miała już szczotkę. Czuł się, jakby zagłębiał się w otchłań bez dna, ale wtedy w końcu pojawiło się światełko w tunelu. Jego dłoń natrafiła na jakiś kwadratowy kartonik. Prawie upadł na kolana, dziękując wszystkim bogom, o to trzymał w dłoniach zafoliowany kartonik prezerwatyw.
Tak bardzo oddał się swoim poszukiwaniach, że nawet nie usłyszał, że Kasamatsu wyszedł z łazienki i teraz stał oparty o framugę z ramionami skrzyżowanymi na piersi i patrzył na Kise zafascynowany, jak ten łkając bezwiednie pod nosem przerzuca babską torebkę i jak w końcu unosi nad głowę niczym trofeum pudełko prezerwatyw. W tym momencie Kasamatsu uśmiechnął się pod nosem i odrzucił do łazienki, na stertę swoich ubrań, gumkę, którą wyciągnął z portfela, niech ma smarkacz radochę z dobrze wykonanej misji. Chrząknął.
Kise odwrócił głowę gwałtownie, aż coś mu nieprzyjemnie chrupnęło, jednak nie zwrócił na to najmniej uwagi. Chyba szczęka mu opadła, a erekcja, która na czas poszukiwań opadła, teraz wyprężyła się na baczność i zasalutowała służbiście, gdyby mogła krzyknęłaby w rytm "sir, melduję gotowość do ruchania tego najwspanialszego zjawiska na świecie, sir!". To był sen. To musiał być sen, takie wspaniałe rzeczy nie dzieją się w rzeczywistości. Kise był jak zahipnotyzowany. Nawet nie zwróciłby uwagi na powrót właścicielek pokoju, kazałby im spadać, nie odrywając spojrzenia od swojego kapitana. Kapitana, który nagle poczuł się mniej pewnie pod wpływem spojrzenia złotych oczu, które przybrały o wiele ciemniejszy odcień. Nigdy, nikt nie patrzył na niego w taki sposób. Nigdy by nie pomyślał, że samo spojrzenie może w jedną chwilę zagotować krew. Widocznie tylko Kise tak potrafił i w sumie to wystarczyło. Wystarczyło spojrzenie tego jednego chłopaka pełne najbardziej pierwotnych instynktów, cały świat mógł się wypchać.
Kise nie ruszył się z miejsca, zbyt zachwycony, zbyt podniecony. Wyciągnął tylko dłoń w stronę Kasamatsu, a gdy ten podszedł trochę niepewnie i ją chwycił podprowadził ich do łóżka. Usiadł pierwszy na brzegu i w jednej chwili na wysokości wzroku miał plisowaną spódniczkę, która unosiła pod wpływem erekcji, co też uświadomiło Kise, że Kasamatsu nie ma na sobie bielizny. Uśmiechnął się przelotnie i spojrzał w górę w ciemne oczy. Nie spuścił wzroku, gdy jego dłonie po raz kolejny znalazły się umięśnionych nogach, tym razem przykryte cienką, czarną lykrą. Sunął nimi od kolan w górę i czuł pod palcami drganie mięśni i widział, jak wargi senpaia rozchylają się delikatnie, apetyczne czerwone, lekko wilgotne. Marzył by je pocałować, ale wszystko w swoim czasie, którego przecież mieli aż nadto. Dotarł do koronki i zamarudził tam chwilę, poznając wzór i fakturę materiału, chociaż wiedział, że jeszcze kawałek i czeka go już tylko skóra. 
– Ryota... – wysapał Kasamatsu, kładąc dłonie na ramionach Kise, ciężko było stwierdzić ile w tym głosie jest groźby, a ile prośby. Zaraz też zacisnął palce, gdy w końcu dłonie Kise ruszyły w górę, wsunęły się pod spódniczkę i wbiły się w pośladki.
Kise w końcu opuścił wzrok i zaraz się oblizał. Spod plisów spódniczki wystawała różowa, wilgotna główka wyprężonego i drgającego lekko członka. Tylko przez sekundę myślał, że będzie to widok, który go odrzuci, ale jak mógł. Nic, co należało do Kasamatsu, nie miało prawa być odrzucające. Bez wahania zbliżył usta, wyciągnął język i zlizał słodko-gorzką ciecz. I nawet jeżeli pojawiłyby się jakieś wątpliwości, to przeciągłe westchnięcie czystej rozkoszy, które w tym momencie usłyszał, by je natychmiast rozwiało. Chyba nigdy w życiu nie był tak pełen entuzjazmu na myśl o czekającym go zadaniu. Sam nie miał cierpliwości na jakieś gierki, po prostu wziął w usta gorące ciało przed sobą, spódniczka załaskotała go w nos, odsuwał ją powoli, biorąc coraz więcej, czując wargami i językiem dobrze znany kształt i zupełnie obcy smak. Czuł, jak dłonie na jego ramionach zaciskają się jak imadło, palce wbiły się boleśnie w skórę, co tylko zwiększyło jego motywację. Tak samo jako przyspieszony oddech gdzieś w górze i drżące ciało pod palcami, które muskały wnętrze, okrytych pończochami ud. W jego działaniach nie było żadnej techniki, nie miał żadnej wiedzy w tych kwestiach popartych doświadczeniem, ale to go nie zniechęcało. W końcu był Kise Ryota, za cokolwiek się brał, był w tym doskonały. Zacisnął mocno wargi na członku, gdy wędrował nimi w górę i w dół, owijał język wokół czubka i ssał z całych sił.
– Rrrrrr...
I gwałtowne szarpnięcie za włosy było jedynym ostrzeżeniem. Jego usta stały się w jednej chwili puste, jednak niewystarczająco szybko, by nie poczuł na języku smaku spermy, która w większości wylądowała na jego wargach, brodzie i policzkach. Nawet się tym zbytnio nie przejął. Zbyt był zajęty patrzeniem na twarz Kasamatsu z rozchylonymi ustami, zachłannie łapiącymi powietrze, zarumienionymi policzkami i zamglonymi od czystej rozkoszy oczami. To było za wiele i jednocześnie odrobinę za mało. Cierpiał z bólu spowodowanego podnieceniem. Nie zaprotestował, gdy został pchnięty na łóżko i pozbawiony spodenek i bielizny. Nawet powiew powietrza był w jego stanie pieszczotą, a co dopiero dotyk zgrabnych pośladków, gdy Kasamtsu usiadł mu na biodrach. To było doznanie, które wywróciło mu oczy, wydobyło nie to pomruk, ni to warknięcie i sprawiło, że wbił z całych sił paznokcie w uda okryte lykrą. 
– Senpai – wydyszał.
– Yukio – powiedział Kasamatsu, pochylając się nad Kise i poruszając lekko biodrami. – Mam na imię Yukio. Mógłbyś już to zapamiętać, Ryota.
Pewnie, gdyby chodziło o cokolwiek innego, Kise zabrakłoby świadomości do zarejestrowania, co właściwie się do niego mówi, ale mówił to Kasa... Yukio, dla niego potrafił z siebie wykrzesać jeszcze odrobinę energii do logicznego myślenia.
– Yukio – szepnął, jakby smakował to imię. Uśmiechnął się, chwycił drugiego chłopaka za kark i przyciągnął do pocałunku.
Nigdy nie będą mieli tego dość  smaku swoich ust, Yukio nawet zbytnio nie przeszkadzał posmak własnego nasienia na wargach Kise, język w jego ustach i dłonie na pośladkach skutecznie go rozpraszały. 
Żaden nie byłby w stanie przypomnieć sobie, co i w jakiej kolejności nastąpiło. Czy najpierw Yukio ściągnął z Kise koszulkę i w końcu dorwał się do jego sutków. Czy może wcześniej Kise się podniósł i sięgnął do szafki, na którym stała oliwka do ciała o zapachu pomarańczowym. Czy najpierw Yukio szarpał się z folią od opakowania gumek, czy może jednak Kise wcześniej wsunął nawilżony palec pomiędzy pośladki kapitana. I kiedy właściwie Yukio dorobił się solidnej malinki na obojczyku? Pewnie obaj stwierdziliby, że nie ma tak czy siak żadnego znaczenia, bo ważniejszy był końcowy efekt, czyli Ryota trzymający w żelaznym uścisku biodra Yukio, gdy ten powoli, zaciskając żeby nabijał się na twardego członka. Ryota na pewno nie zapomni tego cudnego doznania obejmującą go ciasnego wejścia i miękkiego wnętrza. Chociaż serce rozrywał mu widok grymasu dyskomfortu na twarzy senpaia. Próbował zmyć go pocałunkami, pieszczotami. Chyba mu się udało, bo został przyciśnięty do łóżka, a zaraz potem odpłynął, gdy Yukio poruszył biodrami. 
Początkowo był to ruch bliższy kołysaniu, ledwo wyczuwalny. Jednak Kise czuł wszystko. Czuł ocierające się o jego uda pośladki i dotyk nóg w pończochach, muskającą jego skórę spódniczkę, dłonie na swojej piersi, paznokcie wbijające się w skórę i przede wszystkim ten widok przed nim. Te dźwięki, te zapachy. Mózg nie nadążał z rejestracją tych doznań, więc nic dziwnego, że nie starczyło mu również sił na samokontrolę. Kolejne działania Kise niewiele miały wspólnego z jakimkolwiek rozsądkiem, ale bynajmniej ich nie żałował. Jak miał żałować tego, że pchnął Yukio na łóżko, zarzucił jego nogi na ramiona i wszedł w niego szybkim pchnięciem, którym wydobył z ust senpaia ten cudny jęk i potem kolejne, gdy dziki instynkty przejął kontrolę nad jego ciałem i poruszał biodrami w pospiesznym rytmie, nakazywał ustom całować uda okryte pończochami i gorącą skórę nad nimi. To wszystko było przedziwnie naturalne. Nie było nawet miejsca na wstyd czy nawet resztki przyzwoitości, podniecenie i zbliżający się orgazm był od wstydu silniejszy. Pocałunki były jeszcze bardziej nieporadne niż na początku, przerywane jękami i westchnięciami. Tylko dłonie odnalazły siebie nawzajem bezwiednie i bezbłędnie, splotły ze sobą.
Orgazm przyszedł niespodziewanie dla obydwu, przyciągając ich do siebie jeszcze bliżej i zabierając ze sobą ostatki świadomości, starczyło ich jedynie na cichy szept:
– Kocham cię, Yukio.
– Och zamknij się, smarkaczu – odpowiedział sennie Yukio, ale Kise zbyt wyraźnie czuł uśmiech na wtulonej w jego ramię twarzy i ramiona, które objęły go odrobinę mocniej.
Kise sięgnął jeszcze po kołdrę i przykrył ich spocone ciała. Obaj zupełnie zapomnieli, że nie znajdują się w swoim pokoju.

poniedziałek, 11 maja 2015

[mxm]W prezencie

Moi Mili, poznajcie proszę Kazeshiniego (nazywanego również czule Kaziem). Kaziu jest teoretycznie postacią z anime Bleach'a z fillerego arc'a o Zanpakutou. Został przeze mnie odrobinę przerobiony na poczet fanfic'a "Tylko się nie bój". Jednak jakiś czas później uznałam, że w sumie z oryginałem to ma niewiele wspólnego, więc adoptowałam go, jako mojego OC'ka. Poznajcie również Takeshiego. Takeshi jest z kolei uroczym OC'kiem mojej znajomej. Panowie pasują do siebie idealnie, bo Kaziu jest hedonistycznym sadystą, a Takeshi hedonistycznym masochistą.
Poniższe opowiadanie powstało do urodzinowego konkursu organizowanego przez właścicielkę Takeshiego.
Mam nadzieję, że będzie smakowało.
A! Chyba nie muszę ostrzegać dodatkowo, że nie będzie czule i słodziaśnie?

* * *

Takeshi stanął przed drzwiami pokoju 69 niskiej klasy motelu. Jeszcze raz sprawdził, adres się zgadzał, to tutaj powinien być ten gościu, do którego wysłała go jego obecna zleceniodawczyni. Chwilowo robił za kuriera, robota dobra jak każda inna. Jeszcze odruchowo poprawił brązową grzywkę, żeby opadała na jego pusty oczodół, i zapukał.

– Wejść – zawołał głos ze środka po japońsku. – Zaczekaj, księciuniu – dodał zaraz mężczyzna, gdy Takeshi znalazł się w pokoju.

Sam gospodarz przysiadł na parapecie. Był przystojnym mężczyzną koło trzydziestki, o ostrych rysach twarzy i ciemniejszej karnacji, czarne, długie, sięgające pasa włosy miał spięte w wysoki kucyk.

– Królewiczu – mówił już do trzymanego telefonu po angielsku z nutką irytacji, nie przejmując się gościem. – Niech kapitan cię przerucha, bo zaczynasz zachowywać się jak królewna... Z tobą zawsze tylko powiedz, my body is ready, tylko nie wiem co na to pan kapitan... Od tygodnia na ćwiczeniach? To wiele wyjaśnią, ale wiesz co, królewiczu, mam już pomysł, co ci kupię na najbliższe urodziny! Różowe, obracające się, świecące i grające melodyjka mmm mmm tequila, dildo...

W tym momencie Takeshi, po pierwsze stwierdził, że wizja takiego dildo jest niezwykle kusząca, po drugie musiał spuścić głowę, żeby ukryć cisnący się na usta uśmieszek. Nie mógł zbytnio pokazać, że rozumie o czym mężczyzna mówi, bo dla tej zleceniodawczyni i w związku z tym wszystkich jej wspólników znał jedynie japoński. Takeshi wprowadzał w życie dwie zasady dzięki którym osiąga się sukces. Po pierwsze nigdy nie ujawniał wszystkiego co wiesz...

– Oj tam oj tam i tak oboje wiemy, że wolisz w druga stronę – mówił dalej mężczyzna, jednak teraz wyraźnie rozbawiony, schodząc z parapetu i podchodząc do laptopa ustawionego na stoliczku. – But chains and whips excite me – zanucił, pochylając się do komputera, zaraz jednak trochę zaskoczony spojrzał na ekran telefonu, prychnął pod nosem ubawiony i odłożył go na bok. – Stój gdzie stoisz, księciu, zaraz się tobą zajmę – rzucił po japońsku, zerkając przelotnie na chłopaka, który w ostatniej chwili ugryzł się w język, by nie dodać jakieś kąśliwej uwagi na temat tych łańcuchów i biczy.

I have a big gun
I took it from my Lord
Sick with Justice
I just wanna feel you

Rozległo się dosłownie sekundę później, mężczyzna spojrzał na swój telefon zmęczonym wzrokiem.

– Здравствуйте, балалайка, мое общее – odebrał wesoło i zaraz zaczął mówić bardzo szybko po rosyjsku. Takeshi wyłapał kilka znajomych słów, ale cała reszta konwersacji uciekała mu mimo uszu, więc zaczął rozglądać się dookoła.

Dopiero teraz zwrócił uwagę na panujący w pokoju bajzel. Wszędzie, na łóżku, na szafce przy nim i krześle leżały jakieś ubrania, papiery i inne różne dziwne rzeczy, jak duct tape, kości do gry, paczka rękawiczek lateksowych, zipy, nóż do papieru, słuchawki, trzy zapalniczki, ale nigdzie nie było śladu papierosów. Pasujące do tego wszystkiego byłyby jeszcze czarne worki i można by zacząć podejrzewać, że gościu robi za seryjnego mordercę na pół etatu. W sumie... Spojrzał na faceta, który właśnie pisał coś na klawiaturze, a telefon przytrzymywał sobie ramieniem. W międzyczasie zmienił mu się rozmówca po drugiej stronie, bo teraz nadawał po chińsku. W dodatku z tym nawet nie silił się na wesołość. W tym momencie podniósł też spojrzenie lodowato błękitnych oczu na Takeshiego. Tak, gościu na pewno robił za seryjnego mordercę na pół... na trzy czwarte etatu.

– Mam to głęboko w jelicie grubym – mówił spokojnie do telefonu, ale nie spuszczał wzroku z chłopaka. – Mój ty porcelanowy cesarzyku. Ty też to możesz mieć głęboko w jelicie, ale wtedy razem z tym będziesz miał również ruskiego kutasa Bałałajki. – Takeshi znowu musiał spuścił głowę i schować się za grzywką. – Więc albo korzystasz z mojej miłosiernie wyciągniętej ręki, zabierasz swoich chłopców i robisz swobodny przepływ, albo obciągasz z połykiem. Chociaż w twoim przypadku może nie było to najlepsze porównanie, bo możesz to lubić... Zawsze możesz na mnie liczyć... I oczywiście, że będziesz miał u mnie dług wdzięczności... Och Liu Fei Long, współpraca z tobą to doprawdy prawdziwa rozkosz – dodał już bardziej zadowolonym głosem.

Fei Long, Bałałajka – jeżeli ktoś chociaż trochę interesował się rozkładem tych naprawdę liczących się sił, znał te nazwiska – a do tego jego własna zleceniodawczyni – Pani. Szykowała się naprawdę gruba akcja. Pytanie tylko czego miała dotyczyć? Narkotyki? Handel żywym towarem? Tak czy siak, znał kilka osób, które byłyby zainteresowane nawet strzępkiem informacji.

– Izaya-kun, królu mój słodki – mówił dalej mężczyzna, tym razem już po japońsku. –Szykuj miejsce z widokiem na płomienny zachód słońca i górę popcornu, będą fajerwerki... Dla ciebie wszystko, słonko.

Swoją drogą kim był ten gościu? Jego szefowa nazwała go Kazeshini, ale Takeshiemu nic to nie mówiło. Ciężko też było, zwłaszcza po tych podsłuchanych rozmowach, stwierdzić dla której strony tak właściwie robił.

– Dobrze, księciu – powiedział Kazeshini, patrząc się na chłopaka z uśmieszkiem, jakby wiedział o jakieś wielkiej tajemnicy i właśnie szykował się do jej wyjawienia. – Pora zająć się tobą, a właściwie sprawą twojej Pani i władczyni.

Wstał od komputera, zabierając ze sobą pendrive'a w kształcie Hello Kitty. Podszedł do Takeshiego.

– Powinna być usatysfakcjonowana – powiedział z uśmiechem, przekazując urządzenie chłopakowi, jednak nim ten miał okazję zrobić w tył zwrot, położył dłoń obok jego głowy, blokując mu drogę wyjścia. – Tylko powiedz mi. – Pochylił się. – Czy nasza ukochania Pani wie, że doskonale rozumiesz angielski i chiński, bo mi jakoś się tym nie pochwaliła.

– Słucham? – zdziwił się uprzejmie Takeshi.

– Wiesz jak to mówią, co dwoje oczu to nie jedno – powiedział wciąż z uśmiechem, jednak w drugiej dłoni pojawił się nóż, którym zaczął niemalże czule wodzić po szyi chłopaka.

– Wiesz, nie chcę nic mówić, ale grożono mi większymi – mruknął Takeshi z pewnym siebie uśmieszkiem. Cóż, w takiej sytuacji jedyne, co zostaje do ocalenia, to duma. Nie miał bynajmniej zamiaru błagać o darowanie życia, bo mógł się co najwyżej ośmieszyć.

Kazeshini w pierwszym momencie zamilkł, by zaraz potem wybuchnąć śmiechem, trochę szaleńczym, gdyby ktoś się spytał Takeshiego.

– Uważaj, księciu, bo uznam to za wejście na męski honor i będę musiał go bronić – powiedział rozbawionym głosem, przesuwając powoli nóż, prawie dotykając skóry chłopaka czubkiem ostrza, wzdłuż szyi na policzek.

– To kolejna groźba czy obietnica? – ciągnął dalej z uśmieszkiem, który jednak odrobinę drgnął, gdy nóż powędrował wzdłuż policzka i teraz krążył niebezpiecznie blisko jego zdrowego oka, odgarniając na bok brązowa grzywkę. Było to odrobinę niepokojące.

Kolejna porcja śmiechu, ewidentnie ten skurwiel doskonale się bawił, pewnie wyczuł jak się mimowolnie spina, gdy ostrze, jeszcze nie raniąc, przesunęło się wzdłuż brwi.

– Kundel – powiedział Kazeshini. – Kundel z dumą rasowego chihuahy, szczekający na wszystkich równie głośno, któremu wydaje się, że niczego się nie boi. Uwielbiam takie osobniki – niemalże zamruczał i zaraz chwycił w garść włosy chłopaka, odchylając mu głowę do tyłu. –Uwielbiam udowadniać im, że są po prostu kundlami i boją się dokładnie tak samo jak inni.

– Czyli jednak obietnica – wysapał Takeshi z kolejnym uśmieszkiem. Cóż, nigdy nie miał w planach dożywać starości, poza tym jak na razie nie działo się nic, czego niby miałby się bać.

Kazeshini znowu się zaśmiał – zaczynało się to robić trochę irytujące – a potem stało się coś bardzo szybko. Został pociągnięty za włosy i podcięty w kolanach. Wylądował brzuchem do ziemi z kolanem dociskającym jego plecy.

– Trochę szkoda – zamruczał Kazeshini do ucha, wykręcając mu dłonie. – Że nie przygotowałem się na tak przyjemną ewentualność i nie wziąłem ze sobą kilku zabawek, ale cóż... Zaimprowizujemy coś. Muszę podziękować kapitanowi – mówił już do siebie, spinając nadgarstki chłopaka czymś plastikowym. – Zipy doskonale się sprawdzają do niespodziewanego sado-maso rżnięcia.

– Ciężko ci idzie z tym strachem, zaczyna mi się to nawet coraz bardziej podobać. – Spojrzał na swojego "oprawcę" ponad ramieniem. W tym momencie był bardziej zaintrygowany, podjarany nawet, niż zaniepokojony.

– Ach starość, wychodzę z wprawy – westchnął ciężko, wstając i podchodząc do zawalonego łóżka.

W tym czasie Takeshi podniósł się z podłogi do pozycji siedzącej i chciał wyciągnąć scyzoryk z bocznej kieszeni. Nie żeby jakoś szczególnie nie podobał mu się kierunek, w którym to zmierzało, po prostu... Chyba bardziej z dumy chihauhy

– Tego szukasz? – zapytał Kazeshini, nawet na niego nie patrząc i przegrzebując rzeczy, w wyciągniętej ręce trzymał scyzoryk chłopaka. – Ten z buta też wyciągnąłem.

Dobra w tym momencie miał prawo czuć się zaniepokojony, bo wychodziło na to, że ten facet nie jest jakimś niewinnym nerdo-informatorem, za jakiego go miał jeszcze przed chwilą.

– Skąd w ogóle pomysł, że okłamałem Panią? – zapytał, żeby odgonić te głupie myśli.

– Bo patrzę i widzę, bardzo przydatna umiejętność – odpowiedział, podnosząc jakiś ciuch i patrząc na niego nieco zdziwiony. – Powinieneś też ją przyswoić, jak również to jak nie pokazywać tego, czego nie chcesz, mój młody padawanie.

– Zostałem padawanem, czy powinienem czuć się dumny?

– Jak kundelek z klocka, który łatwo można sprzątnąć. – Odwrócił się w stronę chłopaka, trzymając kilka rzeczy w rękach. – Dzisiejszy wieczór sponsoruje duct tape – powiedział, odrywając kawałek srebrnej taśmy klejącej i zaklejając nim usta chłopaka, zanim ten zdążył coś powiedzieć. – Magiczne narzędzie, które zamienia przerażone "nie, nie, nie", w rozkoszne "mmm mmm mmm". – Uśmiechnął się szeroko niezwykle dumny ze swojego dzieła.

– Mmmm – skomentował jedynie Takeshi, nie była to najbardziej komfortowa sytuacja. Z bardzo wielu sytuacji udało mi się zwyczajnie wygadać, a tak ciężko będzie.

– Zgadzam się z tobą w zupełności – przyznał mu rację Kazeshini, zawiązując mu dokładnie na oczach, a właściwie na oku, czarną chustkę. – Wiedziałeś, że ośrodek odpowiedzialny za wzrok, nawet pozbawiony bodźców będzie funkcjonował? Interesujące. – Mówił dalej i Takeshi już tylko słyszał, że musi krążyć po pokoju, słyszał jego kroki, jakieś przesuwanie sprzętu, chyba znowu stanął przy łóżku. – Człowiek pozbawiony zmysłu wzroku niczym nie różni się od naszych praprzodków, którzy, gdy tylko słońce zachodziło, chowali się do chatek i barykadowali drzwi. Instynktowny strach przed ciemnością jest jednym z najgłębiej zakorzenionych, najłatwiej go wydobyć... Zwłaszcza – szepnął tuż przy uchu Tashiego, czym go odrobinę zaskoczył. – Gdy zabierze się również inne zmysły. – A ja uwielbiam patrzeć, jak ludzie się boją – dodał rozmarzony.

Coś miękkiego zostało założone na jego uszy – słuchawki – a chwilę potem poleciała muzyka. Mieszanina dźwięków, która już od samego początku zaczęła zwyczajnie rżnąć mu mózg. Próbował usłyszeć cokolwiek poza tą, w dziwny sposób niepokojącą, kakafonią. Nie dało się, albo może jednak. Czy słyszał coś metalicznego? A może były to dźwięki nagrane w piosence? Gdzie w tej chwili stał Kazeshini? Co dalej planował? Ten dźwięk przed chwilą, usłyszał go naprawdę czy nie? Czy było to ładowanie pistoletu? To nie było tak, że się bał, nawet jeżeli miałby dostać kulkę w łeb - shit happens i nic się na to nie poradzi – ale jego ciało było przerażone, czy tego chciał czy nie – adrenalina i serotonina skakały wesoło niczym dzieci na placu zabaw. W świecie ograniczonym do ciemności i ledwo wyczuwalnych podmuchów wiatru – powiało chłodem z lewej? Z lewej były drzwi, czy ktoś wszedł do pokoju, ktoś wyszedł? Czuł, że jest spięty i jakkolwiek by sobie nie powtarzał, żeby wyluzować, nie mijała chwila, a próbował za wszelką cenę przebić wzrokiem chustkę, usłyszeć coś pomiędzy dźwiękami, poczuć jakiś ruch, który powiedziałby mu cokolwiek. Napięty do ucieczki przed czającym się w ciemności drapieżnikiem, który w każdej chwili mógł zaatakować. Ile właściwie czasu minęło? Pięć minut? Raczej dziesięć.

Dotyk we włosach.

– Mmmm. – Miało być kurwa, wyszło jak widać.

Delikatny dotyk we włosach – what the fuck? – szczupłe palce, które przeczesywały kosmyki czułym gestem, bynajmniej nie uspokoiły. Zastygł w totalnym bezruchu, niczym małe zwierzątko, udające, że nie istnieje. A tymczasem palce niespiesznie zaplotły mu... warkocz? To wszystko przestało do siebie w jakikolwiek sposób pasować.

Znowu został zostawiony sam.

Głowa zaczynała go boleć od tej muzyki. Chciał ściągnąć słuchawki ramieniem, nie mogąc wytrzymać już tych dźwięków, ale w tym momencie został pociągnięty mocno za warkocz w dół, tak że żegnał się już z włosami. Palce czule przesunęły się po jego odsłoniętym, napiętym gardle. Tak jak wcześniej we włosach, gest bardziej niepokojący niż brutalne pociągnięcie za włosy.

Cięcie.

– Mmmm. – Tylko odrobinę bardziej... podniecone niż poprzednio.

Ciepła krew spływająca po szyi. Gorący język zbierający strużkę. Oddech łaskoczący skórę i ciało za jego plecami, które mógł dosięgnąć skrępowanymi rękami. Poczuł pod palcami napięty materiał spodni na udach. To prawdziwa ulga, czuć coś więcej. Mieć znowu jakiś zmysł, który pozwoli mu się odnaleźć w tej ciemności. Zaraz jednak został tego pozbawiony, gdy dłoń wciąż trzymającego jego włosy – warkocz zawinięty wokół pięści – pchnęła go w dół, wpychając policzek w podłogę – słuchawka mocniej wbiła się w ucho, dźwięki stały się jeszcze bardziej ogłuszające. Podciągnięto mu bluzę niecierpliwym ruchem. I znowu ten niepasujący do całego tego przedstawienia czuły dotyk, tym razem wzdłuż kręgosłupa, delikatne drapanie posyłające przyjemne dreszcze i mimowolnie wyginające po kociemu plecy.

Szarpnięcie za spodnie – guzik gdzieś odpadł. Palce wbijające się w pośladek. Dziki pomruk, który na pewno słyszał, w tej sekundzie, gdy muzyka przycichła. Dziki pomruk drapieżnika, który właśnie dopadł swoją zwierzynę, a ta go nawet nie miała szansy zobaczyć, czy usłyszeć.

Skończyły się czułe gesty, gdy z policzkiem przygniecionym do podłogi, oślepiony i ogłuszony, pozbawiony jakiekolwiek możliwości obrony, został pożarty.

Chciał wrzeszczeć, naprawdę chciał, gdy członek tego skurwiela po prostu w niego wszedł. Bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego nawet najmniejszego przygotowania. Czuł się z każdym brutalnie mocnym pchnięciem rozrywany. Czuł koszmarny ból, który przez brak jakichkolwiek innych zmysłów, był jeszcze bardziej intensywny. Czuł pięść zaciśniętą na swoich włosach, która nie pozwalała mu nawet odrobinę przesunąć głowy. Plastikowe zipy wbijały mu się w nadgarstki. Czuł ciepłe strużki na własnych udach – krew. Ciało ocierało się o ciało, gdy raz za razem mężczyzna wchodził w niego, zupełnie nie przejmując się jego pełnymi bólu, stłumionymi jękami.

Wtedy z kolejnych bezlitosnym wejściem, to wszystko do niego dotarło. Nareszcie jego mózg nadgonił za ciałem. W jednej chwili, jakby ktoś przełączył magiczny pstryczek, to co wcześniej było przerażająco bolesne, stało się porażająco podniecające.

Taśma na ustach stłumiła jego przeciągły jęk prawdziwej rozkoszy. Był gwałcony jak ostatnia sucz i najchętniej krzyczałby w tym momencie "jeszcze, jeszcze!". Biodra jakoś mimowolnie zaczęły poruszać się razem z kolejnymi uderzeniami, wychodząc im na spotkanie, by były jeszcze mocniejsze, jeszcze głębsze. W tym samym momencie znowu pozostał sam w ciemności – zniknął wypełniające go ciało i dłoń z włosów – tym razem z podnieceniem wzbierającym się podbrzuszu. Gdyby tylko mógł już by się sam masturbował.

Jego dłonie zostały uwolnione.

Jęknął z bólu, gdy krew na powrót popłynęła. Jednak nie czekał, aż ból całkowicie minie, przestał się też przejmować opaską i muzyką, zbyt blisko był orgazmu. Nie zmienił nawet pozycji, po prostu, tak jak był w tej uwłaczającej godności pozycji, z pośladkami w górze z nosem w dywanie, chwycił w mocny uścisk swojego twardego członka, czując ulgę od podniecenia nie mniej bolesnego od wcześniejszych pchnięć.

Tym razem ostrzeżeniem był uścisk na biodrze – nie żeby miał zamiar gdziekolwiek uciekać – nim znowu został wzięty. Na powrót okropny ból wymieszał się z czystą rozkoszą. Jęczał, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że jęczy jak jakaś gwiazdka niskobudżetowego porno, chociaż nie miał najmniejszych szans, żeby to usłyszeć. Nie miał też szans usłyszeć pomruków rozkoszy mężczyzny, ale wystarczył mu uścisk dłoni na biodrach i szaleńcze tempo – nie tylko on był blisko cudownego orgazmu.

Jak zwykle spełnienie przyszło nagle. Jednak pierwszy raz w życiu było aż tak intensywne, wstrząsnęła ciałem spazmami rozkoszy. Chyba zemdlał.

Obudził go łagodny kobiecy głos, znał go, ale nie potrafił przyporządkować go do jakiekolwiek twarzy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że w końcu – kiedy dokładnie, nie był w stanie stwierdzić – został uwolniony od tej cholernej muzyki.

– Widzę, że prezent się spodobał?

– Pani moja, nawet nie wiesz jak – odpowiedział jej męski, niezwykle rozbawiony, głos.

– Cieszę się niezmiernie. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, mój drogi. Dziękuję za informację i co? Widzimy się za rok?

– Z prawdziwą rozkoszą, Pani.

* * *

Takeshi dopiero wiele dni później odkrył nowy numer zapisany w swoim telefonie. Kontakt nazywał się Kazeshini i miał nawet dopasowany własny dzwonek.


Niepokojącą kakofonię dźwięków, od której mimowolnie włosy na karku stawały mu dęba.