Moi Mili, poznajcie
proszę Kazeshiniego (nazywanego również czule Kaziem). Kaziu jest
teoretycznie postacią z anime Bleach'a z fillerego arc'a o
Zanpakutou. Został przeze mnie odrobinę przerobiony na poczet
fanfic'a "Tylko się nie bój". Jednak jakiś czas później
uznałam, że w sumie z oryginałem to ma niewiele wspólnego, więc
adoptowałam go, jako mojego OC'ka. Poznajcie również Takeshiego.
Takeshi jest z kolei uroczym OC'kiem mojej znajomej. Panowie pasują
do siebie idealnie, bo Kaziu jest hedonistycznym sadystą, a Takeshi
hedonistycznym masochistą.
Poniższe
opowiadanie powstało do urodzinowego konkursu organizowanego przez
właścicielkę Takeshiego.
Mam nadzieję, że
będzie smakowało.
A! Chyba nie muszę
ostrzegać dodatkowo, że nie będzie czule i słodziaśnie?
* * *
Takeshi stanął
przed drzwiami pokoju 69 niskiej klasy motelu. Jeszcze raz sprawdził,
adres się zgadzał, to tutaj powinien być ten gościu, do którego
wysłała go jego obecna zleceniodawczyni. Chwilowo robił za
kuriera, robota dobra jak każda inna. Jeszcze odruchowo poprawił
brązową grzywkę, żeby opadała na jego pusty oczodół, i
zapukał.
– Wejść –
zawołał głos ze środka po japońsku. – Zaczekaj, księciuniu –
dodał zaraz mężczyzna, gdy Takeshi znalazł się w pokoju.
Sam gospodarz
przysiadł na parapecie. Był przystojnym mężczyzną koło
trzydziestki, o ostrych rysach twarzy i ciemniejszej karnacji,
czarne, długie, sięgające pasa włosy miał spięte w wysoki
kucyk.
– Królewiczu –
mówił już do trzymanego telefonu po angielsku z nutką irytacji,
nie przejmując się gościem. – Niech kapitan cię przerucha, bo
zaczynasz zachowywać się jak królewna... Z tobą zawsze tylko
powiedz, my body is ready, tylko nie wiem co na to pan kapitan... Od
tygodnia na ćwiczeniach? To wiele wyjaśnią, ale wiesz co,
królewiczu, mam już pomysł, co ci kupię na najbliższe urodziny!
Różowe, obracające się, świecące i grające melodyjka mmm mmm
tequila, dildo...
W tym momencie
Takeshi, po pierwsze stwierdził, że wizja takiego dildo jest
niezwykle kusząca, po drugie musiał spuścić głowę, żeby ukryć
cisnący się na usta uśmieszek. Nie mógł zbytnio pokazać, że
rozumie o czym mężczyzna mówi, bo dla tej zleceniodawczyni i w
związku z tym wszystkich jej wspólników znał jedynie japoński.
Takeshi wprowadzał w życie dwie zasady dzięki którym osiąga się
sukces. Po pierwsze nigdy nie ujawniał wszystkiego co wiesz...
– Oj tam oj tam i
tak oboje wiemy, że wolisz w druga stronę – mówił dalej
mężczyzna, jednak teraz wyraźnie rozbawiony, schodząc z parapetu
i podchodząc do laptopa ustawionego na stoliczku. – But chains and
whips excite me – zanucił, pochylając się do komputera, zaraz
jednak trochę zaskoczony spojrzał na ekran telefonu, prychnął pod
nosem ubawiony i odłożył go na bok. – Stój gdzie stoisz,
księciu, zaraz się tobą zajmę – rzucił po japońsku, zerkając
przelotnie na chłopaka, który w ostatniej chwili ugryzł się w
język, by nie dodać jakieś kąśliwej uwagi na temat tych
łańcuchów i biczy.
I have a big gun
I took it from my
Lord
Sick with Justice
I just wanna feel
you
Rozległo się
dosłownie sekundę później, mężczyzna spojrzał na swój telefon
zmęczonym wzrokiem.
– Здравствуйте,
балалайка, мое общее – odebrał wesoło i zaraz
zaczął mówić bardzo szybko po rosyjsku. Takeshi wyłapał kilka
znajomych słów, ale cała reszta konwersacji uciekała mu mimo
uszu, więc zaczął rozglądać się dookoła.
Dopiero teraz
zwrócił uwagę na panujący w pokoju bajzel. Wszędzie, na łóżku,
na szafce przy nim i krześle leżały jakieś ubrania, papiery i
inne różne dziwne rzeczy, jak duct tape, kości do gry, paczka
rękawiczek lateksowych, zipy, nóż do papieru, słuchawki, trzy
zapalniczki, ale nigdzie nie było śladu papierosów. Pasujące do
tego wszystkiego byłyby jeszcze czarne worki i można by zacząć
podejrzewać, że gościu robi za seryjnego mordercę na pół etatu.
W sumie... Spojrzał na faceta, który właśnie pisał coś na
klawiaturze, a telefon przytrzymywał sobie ramieniem. W międzyczasie
zmienił mu się rozmówca po drugiej stronie, bo teraz nadawał po
chińsku. W dodatku z tym nawet nie silił się na wesołość. W tym
momencie podniósł też spojrzenie lodowato błękitnych oczu na
Takeshiego. Tak, gościu na pewno robił za seryjnego mordercę na
pół... na trzy czwarte etatu.
– Mam to głęboko
w jelicie grubym – mówił spokojnie do telefonu, ale nie spuszczał
wzroku z chłopaka. – Mój ty porcelanowy cesarzyku. Ty też to
możesz mieć głęboko w jelicie, ale wtedy razem z tym będziesz
miał również ruskiego kutasa Bałałajki. – Takeshi znowu musiał
spuścił głowę i schować się za grzywką. – Więc albo
korzystasz z mojej miłosiernie wyciągniętej ręki, zabierasz
swoich chłopców i robisz swobodny przepływ, albo obciągasz z
połykiem. Chociaż w twoim przypadku może nie było to najlepsze
porównanie, bo możesz to lubić... Zawsze możesz na mnie liczyć...
I oczywiście, że będziesz miał u mnie dług wdzięczności... Och
Liu Fei Long, współpraca z tobą to doprawdy prawdziwa rozkosz –
dodał już bardziej zadowolonym głosem.
Fei Long, Bałałajka
– jeżeli ktoś chociaż trochę interesował się rozkładem tych
naprawdę liczących się sił, znał te nazwiska – a do tego jego
własna zleceniodawczyni – Pani. Szykowała się naprawdę gruba
akcja. Pytanie tylko czego miała dotyczyć? Narkotyki? Handel żywym
towarem? Tak czy siak, znał kilka osób, które byłyby
zainteresowane nawet strzępkiem informacji.
– Izaya-kun, królu
mój słodki – mówił dalej mężczyzna, tym razem już po
japońsku. –Szykuj miejsce z widokiem na płomienny zachód słońca
i górę popcornu, będą fajerwerki... Dla ciebie wszystko, słonko.
Swoją drogą kim
był ten gościu? Jego szefowa nazwała go Kazeshini, ale Takeshiemu
nic to nie mówiło. Ciężko też było, zwłaszcza po tych
podsłuchanych rozmowach, stwierdzić dla której strony tak
właściwie robił.
– Dobrze, księciu
– powiedział Kazeshini, patrząc się na chłopaka z uśmieszkiem,
jakby wiedział o jakieś wielkiej tajemnicy i właśnie szykował
się do jej wyjawienia. – Pora zająć się tobą, a właściwie
sprawą twojej Pani i władczyni.
Wstał od komputera,
zabierając ze sobą pendrive'a w kształcie Hello Kitty. Podszedł
do Takeshiego.
– Powinna być
usatysfakcjonowana – powiedział z uśmiechem, przekazując
urządzenie chłopakowi, jednak nim ten miał okazję zrobić w tył
zwrot, położył dłoń obok jego głowy, blokując mu drogę
wyjścia. – Tylko powiedz mi. – Pochylił się. – Czy nasza
ukochania Pani wie, że doskonale rozumiesz angielski i chiński, bo
mi jakoś się tym nie pochwaliła.
– Słucham? –
zdziwił się uprzejmie Takeshi.
– Wiesz jak to
mówią, co dwoje oczu to nie jedno – powiedział wciąż z
uśmiechem, jednak w drugiej dłoni pojawił się nóż, którym
zaczął niemalże czule wodzić po szyi chłopaka.
– Wiesz, nie chcę
nic mówić, ale grożono mi większymi – mruknął Takeshi z
pewnym siebie uśmieszkiem. Cóż, w takiej sytuacji jedyne, co
zostaje do ocalenia, to duma. Nie miał bynajmniej zamiaru błagać o
darowanie życia, bo mógł się co najwyżej ośmieszyć.
Kazeshini w
pierwszym momencie zamilkł, by zaraz potem wybuchnąć śmiechem,
trochę szaleńczym, gdyby ktoś się spytał Takeshiego.
– Uważaj,
księciu, bo uznam to za wejście na męski honor i będę musiał go
bronić – powiedział rozbawionym głosem, przesuwając powoli nóż,
prawie dotykając skóry chłopaka czubkiem ostrza, wzdłuż szyi na
policzek.
– To kolejna
groźba czy obietnica? – ciągnął dalej z uśmieszkiem, który
jednak odrobinę drgnął, gdy nóż powędrował wzdłuż policzka i
teraz krążył niebezpiecznie blisko jego zdrowego oka, odgarniając
na bok brązowa grzywkę. Było to odrobinę niepokojące.
Kolejna porcja
śmiechu, ewidentnie ten skurwiel doskonale się bawił, pewnie
wyczuł jak się mimowolnie spina, gdy ostrze, jeszcze nie raniąc,
przesunęło się wzdłuż brwi.
– Kundel –
powiedział Kazeshini. – Kundel z dumą rasowego chihuahy,
szczekający na wszystkich równie głośno, któremu wydaje się, że
niczego się nie boi. Uwielbiam takie osobniki – niemalże
zamruczał i zaraz chwycił w garść włosy chłopaka, odchylając
mu głowę do tyłu. –Uwielbiam udowadniać im, że są po prostu
kundlami i boją się dokładnie tak samo jak inni.
– Czyli jednak
obietnica – wysapał Takeshi z kolejnym uśmieszkiem. Cóż, nigdy
nie miał w planach dożywać starości, poza tym jak na razie nie
działo się nic, czego niby miałby się bać.
Kazeshini znowu się
zaśmiał – zaczynało się to robić trochę irytujące – a
potem stało się coś bardzo szybko. Został pociągnięty za włosy
i podcięty w kolanach. Wylądował brzuchem do ziemi z kolanem
dociskającym jego plecy.
– Trochę szkoda –
zamruczał Kazeshini do ucha, wykręcając mu dłonie. – Że nie
przygotowałem się na tak przyjemną ewentualność i nie wziąłem
ze sobą kilku zabawek, ale cóż... Zaimprowizujemy coś. Muszę
podziękować kapitanowi – mówił już do siebie, spinając
nadgarstki chłopaka czymś plastikowym. – Zipy doskonale się
sprawdzają do niespodziewanego sado-maso rżnięcia.
– Ciężko ci
idzie z tym strachem, zaczyna mi się to nawet coraz bardziej
podobać. – Spojrzał na swojego "oprawcę" ponad
ramieniem. W tym momencie był bardziej zaintrygowany, podjarany
nawet, niż zaniepokojony.
– Ach starość,
wychodzę z wprawy – westchnął ciężko, wstając i podchodząc
do zawalonego łóżka.
W tym czasie Takeshi
podniósł się z podłogi do pozycji siedzącej i chciał wyciągnąć
scyzoryk z bocznej kieszeni. Nie żeby jakoś szczególnie nie
podobał mu się kierunek, w którym to zmierzało, po prostu...
Chyba bardziej z dumy chihauhy
– Tego szukasz? –
zapytał Kazeshini, nawet na niego nie patrząc i przegrzebując
rzeczy, w wyciągniętej ręce trzymał scyzoryk chłopaka. – Ten z
buta też wyciągnąłem.
Dobra w tym momencie
miał prawo czuć się zaniepokojony, bo wychodziło na to, że ten
facet nie jest jakimś niewinnym nerdo-informatorem, za jakiego go
miał jeszcze przed chwilą.
– Skąd w ogóle
pomysł, że okłamałem Panią? – zapytał, żeby odgonić te
głupie myśli.
– Bo patrzę i
widzę, bardzo przydatna umiejętność – odpowiedział, podnosząc
jakiś ciuch i patrząc na niego nieco zdziwiony. – Powinieneś też
ją przyswoić, jak również to jak nie pokazywać tego, czego nie
chcesz, mój młody padawanie.
– Zostałem
padawanem, czy powinienem czuć się dumny?
– Jak kundelek z
klocka, który łatwo można sprzątnąć. – Odwrócił się w
stronę chłopaka, trzymając kilka rzeczy w rękach. – Dzisiejszy
wieczór sponsoruje duct tape – powiedział, odrywając kawałek
srebrnej taśmy klejącej i zaklejając nim usta chłopaka, zanim ten
zdążył coś powiedzieć. – Magiczne narzędzie, które zamienia
przerażone "nie, nie, nie", w rozkoszne "mmm mmm
mmm". – Uśmiechnął się szeroko niezwykle dumny ze swojego
dzieła.
– Mmmm –
skomentował jedynie Takeshi, nie była to najbardziej komfortowa
sytuacja. Z bardzo wielu sytuacji udało mi się zwyczajnie wygadać,
a tak ciężko będzie.
– Zgadzam się z
tobą w zupełności – przyznał mu rację Kazeshini, zawiązując
mu dokładnie na oczach, a właściwie na oku, czarną chustkę. –
Wiedziałeś, że ośrodek odpowiedzialny za wzrok, nawet pozbawiony
bodźców będzie funkcjonował? Interesujące. – Mówił dalej i
Takeshi już tylko słyszał, że musi krążyć po pokoju, słyszał
jego kroki, jakieś przesuwanie sprzętu, chyba znowu stanął przy
łóżku. – Człowiek pozbawiony zmysłu wzroku niczym nie różni
się od naszych praprzodków, którzy, gdy tylko słońce zachodziło,
chowali się do chatek i barykadowali drzwi. Instynktowny strach
przed ciemnością jest jednym z najgłębiej zakorzenionych,
najłatwiej go wydobyć... Zwłaszcza – szepnął tuż przy uchu
Tashiego, czym go odrobinę zaskoczył. – Gdy zabierze się również
inne zmysły. – A ja uwielbiam patrzeć, jak ludzie się boją –
dodał rozmarzony.
Coś miękkiego
zostało założone na jego uszy – słuchawki – a chwilę potem
poleciała muzyka. Mieszanina dźwięków, która już od samego
początku zaczęła zwyczajnie rżnąć mu mózg. Próbował usłyszeć
cokolwiek poza tą, w dziwny sposób niepokojącą, kakafonią. Nie
dało się, albo może jednak. Czy słyszał coś metalicznego? A
może były to dźwięki nagrane w piosence? Gdzie w tej chwili stał
Kazeshini? Co dalej planował? Ten dźwięk przed chwilą, usłyszał
go naprawdę czy nie? Czy było to ładowanie pistoletu? To nie było
tak, że się bał, nawet jeżeli miałby dostać kulkę w łeb -
shit happens i nic się na to nie poradzi – ale jego ciało było
przerażone, czy tego chciał czy nie – adrenalina i serotonina
skakały wesoło niczym dzieci na placu zabaw. W świecie
ograniczonym do ciemności i ledwo wyczuwalnych podmuchów wiatru –
powiało chłodem z lewej? Z lewej były drzwi, czy ktoś wszedł do
pokoju, ktoś wyszedł? Czuł, że jest spięty i jakkolwiek by sobie
nie powtarzał, żeby wyluzować, nie mijała chwila, a próbował za
wszelką cenę przebić wzrokiem chustkę, usłyszeć coś pomiędzy
dźwiękami, poczuć jakiś ruch, który powiedziałby mu cokolwiek.
Napięty do ucieczki przed czającym się w ciemności drapieżnikiem,
który w każdej chwili mógł zaatakować. Ile właściwie czasu
minęło? Pięć minut? Raczej dziesięć.
Dotyk we włosach.
– Mmmm. – Miało
być kurwa, wyszło jak widać.
Delikatny dotyk we
włosach – what the fuck? – szczupłe palce, które przeczesywały
kosmyki czułym gestem, bynajmniej nie uspokoiły. Zastygł w
totalnym bezruchu, niczym małe zwierzątko, udające, że nie
istnieje. A tymczasem palce niespiesznie zaplotły mu... warkocz? To
wszystko przestało do siebie w jakikolwiek sposób pasować.
Znowu został
zostawiony sam.
Głowa zaczynała go
boleć od tej muzyki. Chciał ściągnąć słuchawki ramieniem, nie
mogąc wytrzymać już tych dźwięków, ale w tym momencie został
pociągnięty mocno za warkocz w dół, tak że żegnał się już z
włosami. Palce czule przesunęły się po jego odsłoniętym,
napiętym gardle. Tak jak wcześniej we włosach, gest bardziej
niepokojący niż brutalne pociągnięcie za włosy.
Cięcie.
– Mmmm. – Tylko
odrobinę bardziej... podniecone niż poprzednio.
Ciepła krew
spływająca po szyi. Gorący język zbierający strużkę. Oddech
łaskoczący skórę i ciało za jego plecami, które mógł
dosięgnąć skrępowanymi rękami. Poczuł pod palcami napięty
materiał spodni na udach. To prawdziwa ulga, czuć coś więcej.
Mieć znowu jakiś zmysł, który pozwoli mu się odnaleźć w tej
ciemności. Zaraz jednak został tego pozbawiony, gdy dłoń wciąż
trzymającego jego włosy – warkocz zawinięty wokół pięści –
pchnęła go w dół, wpychając policzek w podłogę – słuchawka
mocniej wbiła się w ucho, dźwięki stały się jeszcze bardziej
ogłuszające. Podciągnięto mu bluzę niecierpliwym ruchem. I znowu
ten niepasujący do całego tego przedstawienia czuły dotyk, tym
razem wzdłuż kręgosłupa, delikatne drapanie posyłające
przyjemne dreszcze i mimowolnie wyginające po kociemu plecy.
Szarpnięcie za
spodnie – guzik gdzieś odpadł. Palce wbijające się w pośladek.
Dziki pomruk, który na pewno słyszał, w tej sekundzie, gdy muzyka
przycichła. Dziki pomruk drapieżnika, który właśnie dopadł
swoją zwierzynę, a ta go nawet nie miała szansy zobaczyć, czy
usłyszeć.
Skończyły się
czułe gesty, gdy z policzkiem przygniecionym do podłogi, oślepiony
i ogłuszony, pozbawiony jakiekolwiek możliwości obrony, został
pożarty.
Chciał wrzeszczeć,
naprawdę chciał, gdy członek tego skurwiela po prostu w niego
wszedł. Bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego nawet najmniejszego
przygotowania. Czuł się z każdym brutalnie mocnym pchnięciem
rozrywany. Czuł koszmarny ból, który przez brak jakichkolwiek
innych zmysłów, był jeszcze bardziej intensywny. Czuł pięść
zaciśniętą na swoich włosach, która nie pozwalała mu nawet
odrobinę przesunąć głowy. Plastikowe zipy wbijały mu się w
nadgarstki. Czuł ciepłe strużki na własnych udach – krew. Ciało
ocierało się o ciało, gdy raz za razem mężczyzna wchodził w
niego, zupełnie nie przejmując się jego pełnymi bólu,
stłumionymi jękami.
Wtedy z kolejnych
bezlitosnym wejściem, to wszystko do niego dotarło. Nareszcie jego
mózg nadgonił za ciałem. W jednej chwili, jakby ktoś przełączył
magiczny pstryczek, to co wcześniej było przerażająco bolesne,
stało się porażająco podniecające.
Taśma na ustach
stłumiła jego przeciągły jęk prawdziwej rozkoszy. Był gwałcony
jak ostatnia sucz i najchętniej krzyczałby w tym momencie "jeszcze,
jeszcze!". Biodra jakoś mimowolnie zaczęły poruszać się
razem z kolejnymi uderzeniami, wychodząc im na spotkanie, by były
jeszcze mocniejsze, jeszcze głębsze. W tym samym momencie znowu
pozostał sam w ciemności – zniknął wypełniające go ciało i
dłoń z włosów – tym razem z podnieceniem wzbierającym się
podbrzuszu. Gdyby tylko mógł już by się sam masturbował.
Jego dłonie zostały
uwolnione.
Jęknął z bólu,
gdy krew na powrót popłynęła. Jednak nie czekał, aż ból
całkowicie minie, przestał się też przejmować opaską i muzyką,
zbyt blisko był orgazmu. Nie zmienił nawet pozycji, po prostu, tak
jak był w tej uwłaczającej godności pozycji, z pośladkami w
górze z nosem w dywanie, chwycił w mocny uścisk swojego twardego
członka, czując ulgę od podniecenia nie mniej bolesnego od
wcześniejszych pchnięć.
Tym razem
ostrzeżeniem był uścisk na biodrze – nie żeby miał zamiar
gdziekolwiek uciekać – nim znowu został wzięty. Na powrót
okropny ból wymieszał się z czystą rozkoszą. Jęczał, zdawał
sobie doskonale sprawę z tego, że jęczy jak jakaś gwiazdka
niskobudżetowego porno, chociaż nie miał najmniejszych szans, żeby
to usłyszeć. Nie miał też szans usłyszeć pomruków rozkoszy
mężczyzny, ale wystarczył mu uścisk dłoni na biodrach i
szaleńcze tempo – nie tylko on był blisko cudownego orgazmu.
Jak zwykle
spełnienie przyszło nagle. Jednak pierwszy raz w życiu było aż
tak intensywne, wstrząsnęła ciałem spazmami rozkoszy. Chyba
zemdlał.
Obudził go łagodny
kobiecy głos, znał go, ale nie potrafił przyporządkować go do
jakiekolwiek twarzy. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że w
końcu – kiedy dokładnie, nie był w stanie stwierdzić – został
uwolniony od tej cholernej muzyki.
– Widzę, że
prezent się spodobał?
– Pani moja, nawet
nie wiesz jak – odpowiedział jej męski, niezwykle rozbawiony,
głos.
– Cieszę się
niezmiernie. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, mój drogi.
Dziękuję za informację i co? Widzimy się za rok?
– Z prawdziwą
rozkoszą, Pani.
* * *
Takeshi dopiero
wiele dni później odkrył nowy numer zapisany w swoim telefonie.
Kontakt nazywał się Kazeshini i miał nawet dopasowany własny
dzwonek.
Niepokojącą
kakofonię dźwięków, od której mimowolnie włosy na karku stawały
mu dęba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz